W moje strony. Trzy wyprawy w stronę wyobraźni, współczucia i troski

Page 1


Projekt okładki

Antonina Chmielewska-Merynda

Opieka redakcyjna

Dorota Gruszka

Aleksandra Pietrzyńska

Anna Szulczyńska

Redakcja

Karol Rześniowiecki

Adiustacja

Bogumiła Ziembla

Korekta

Katarzyna Onderka

Marta Tyczyńska-Lewicka

Łamanie

CreoLibro

© Copyright for W moje strony. Trzy wyprawy w stronę wyobraźni, współczucia i troski by Joanna Bator

© Copyright for Wykłady z poetyki Joanna Jabłkowska

© Copyright for Bunt doktory Frankenstein by Izabella Adamczewska-Baranowska

© Copyright for Kraina, która nie zna kresu by Marta Zdanowska

© Copyright for Troska – pisarski oręż by Angelika Siniarska-Tuszyńska

© Copyright for Miejsce, przez które płyną historie by Marzena Samojlik-Podolska

© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025

ISBN 978-83-8367-253-3

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl

Wydanie I, Kraków 2025. Printed in EU

W moje strony

t rzy W ypra W y W stronę

W yobraźni, W spółczucia i troski

Joanna Bator

Pomysł literackiego kompasu, którego igła wskazuje strony mojego świata, przyszedł mi do głowy, zanim zostałam zaproszona do wygłoszenia wykładów z poetyki. Zainspirowany był pewnym wydarzeniem. Mianowicie zeszłej jesieni zgubiłam się w nadbałtyckim lesie z moim psem i na domiar złego złapała nas potężna ulewa. Utrata orientacji w zapadającym zmierzchu, pod skłębionymi chmurami, spowodowana była zbieraniem grzybów, co – jak wiadomo – jest bardzo polską obsesją, zaburzającą zmysły i mącącą rozum. A grzyby były wyjątkowe w swojej niewiarygodnej obfitości i urodzie. To nowy gatunek, imigrant z Ameryki Północnej, który niedawno bez paszportu przybył do naszych lasów, bo zwierzęta, rośliny i grzyby podróżują tak samo jak ludzie. Przybysz dopiero w 2021 roku otrzymał polską nazwę złotoborowika wysmukłego, a więc coś w rodzaju legalnego statusu.

przeciw temu, co go spowodowało. Pragniemy otoczyć ją troską. Współzależność między wyobraźnią, współczuciem, buntem i troską skłania do działania. Wyobraźnia jest niezbędnym warunkiem zaangażowania w życie, choć oczywiście może też ratować nas chwilową od życia ucieczką, dawać kryjówkę pozwalającą na zebranie sił. Jest także tym, co łączy osobę twórczą i osobę czytającą, które wspólnie zanurzają się w kosmosie literackich obrazów. Moim zdaniem, głównym zadaniem literatury jest utrzymywanie związku między wyobraźnią, współczuciem, buntem a troską.

Trzy wykłady będą wyprawami w głąb mojego świata myśli, doświadczeń i przeżyć. Poprowadzę państwa we wskazanych czterech kierunkach. Zdecydowałam, że nie poświęcę oddzielnego wykładu buntowi, który był na samym początku i wyznaczył kierunek mojej drogi, kierował wyborem lektur i akademickich poszukiwań także w czasach sprzed pisania prozy literackiej. Myślę, że tamte lata, najpierw długich studiów kulturoznawczych, filozoficznych i przede wszystkim feministycznych, a potem badań na kilku uczelniach w różnych krajach, zbudowały fundament mojej egzystencjalnej postawy naznaczonej niepohamowanym pragnieniem przekraczania własnych ograniczeń i lęków, niezgodą na to, jak jest, współczuciem i troską, ale także wiecznym wątpieniem, podważaniem tego, co wydawało się już pewne, i niestety, skłonnością do popadania w melancholijny stupor i nihilizm. Bez

p ier W sza W ypra W a W stronę W yobraźni

Autoetnografia interesuje mnie dziś tylko w odniesieniu do początków jako z istoty niedokończony projekt. Myślę, że chodzi o rozumienie dzieciństwa jako bezradności i braku sprawstwa raczej niż arkadyjskiej krainy wolności, smaków i zapachów, do których chce się wrócić. Pamiętam więc, że jako dziecko byłam spragniona opowieści o przeszłości rodziny. Cała przyszłość była jeszcze przede mną, kusząca i przerażająca w swojej nieokreśloności, ale brakowało mi poczucia zakorzenienia w tym, co minęło, a co uobecnić się mogło właśnie w opowieści, równoważąc moje mgliste dziecięce teraz w mieście na Ziemiach Odzyskanych, gdzie nie było grobów moich przodków. Moi

Prawda fikcji

dziadkowie ze strony ojca trafili tam po wojnie, matka –w latach sześćdziesiątych jako żona ich syna.

„Dawno, dawno temu” – tak zaczynają się bajki dla dzieci, które odpowiadają na tę typową dla młodych umysłów potrzebę, rozwiniętą u mnie być może ponad miarę. Chciałam jednak prawdy o tym, co dawno, dawno temu, nie bajki. Domagałam się, by moja mama, niczym pierwsi naukowcy doby oświecenia raczej niż zmyślająca Szeherezada, połączyła dostępne elementy – pamięć faktów i nieliczne artefakty swojej rodzinnej historii – w prawdziwą opowieść. Miała mi zrekonstruować Knossos z kilku rozsypanych kamieni i zarysów fundamentów. Pokazać pewną ręką, że tu oto była sala tronowa, a tam rogi Minotaura. Co ciekawe i z pewnością pożywne hermeneutycznie, historia rodziny ojca, przesiedleńców z centralnej Polski, licznie zasiedlających Wałbrzych, wydawała mi się mało ciekawa, wręcz zbędna. Prosiłam matkę o opowieść po kądzieli z nieobecności, o herstorię z prawie niczego. Stawiało ją to w trudnej sytuacji, bo z tego, co dawno, dawno temu, naprawdę nie zostało wiele. Kilka przedmiotów po jej babce, chłopce spod Radomska – lampa naftowa, żurownik, czyli gliniane naczynie do przechowywania zakwasu na zalewajkę, koniecznie na gąskach, komunijny obrazek, na którym Święty Józef ma dziurę w oku – trafiło w moje ręce później, bo tylko ja byłam zainteresowana tą ubogą materią. Z rzeczy namacalnych była jeszcze cechująca żeńską linię rodziny mało słowiańska uroda, której

nie odziedziczyłam. Ciemne kędzierzawe włosy, smagła cera, bujne owłosienie na ciele bywały pewnie dla moich przodkiń problemem, ale dla mnie stały się punktem zaczepienia, bo zaintrygowała mnie ich inność.

Gdybym miała odtworzyć miejsce, czas i okoliczności narodzin upragnionej przeze mnie sagi po kądzieli, musiałabym użyć wyobraźni, która w tym wywodzie interesuje mnie najbardziej. Trzymając się na razie faktów: w pewnym momencie z panieńskiego nazwiska mojej matki, Borowiecka – po ojcu, partyzancie z AK, który osierocił ją, gdy jeszcze była w brzuchu babci, wydany Niemcom przez zdrajcę Polaka, zamordowany na Majdanku – wyłoniło się o wiele bardziej intrygujące nazwisko Borowitz. Ślad pana Borowitza wiódł zaś do Łodzi, w okolice Piotrkowskiej. Do Łodzi, którą moja mama znała, bo Łódź była pierwszym dużym miastem, jakie odwiedziła, zanim na zawsze opuściła wieś, by udać się na studia do Wrocławia, a stamtąd za mężem do Wałbrzycha. Zapamiętała zrujnowane pałace fabrykantów, które dziewczynie wychowanej w chałupie wydały się piękne, i głęboko zapadł w nią duch opustoszałego po wojnie miasta, stając się po latach pożywką dla opowieści, której zapragnęło jej dziecko. Fikcja o żydowskim przodku z Łodzi, fabrykancie, a jakże, padła na podatny grunt, zaspokajając mój pierwszy głód opowieści i dając mi złudzenie bardziej konkretnej tożsamości. Nie traktuję tu autoetnografii jako celu, lecz jako metodę, dzięki której

teraz widzę, że moja matka wyrażała w tej autofikcji swoją tęsknotę za ojcem, dzielnym, prawym i niezwykle odważnym partyzantem o pseudonimie „Sowa”, którego nieobecność naznaczyła jej życie, pozbawiając poczucia bezpieczeństwa i bycia kochaną. Ja uczepiłam się myśli, że skoro był pan Borowitz, koniecznie przez tz, to musiała być także jakaś ona, żydowska praprzodkini z Łodzi. Inność we mnie zaczęła nabierać fantazmatycznego kształtu, a fakt, że przez kolejne dekady nie sprawdziłam, czy jest w matczynej opowieści choć ziarno prawdy, świadczy o tym, że w jakiś sposób mi ona wystarczała, nawet wtedy, gdy już wszystko wskazywało na zmyślenie. Patrząc z perspektywy lat, myślę, że ta fantazmatyczna więź z przeszłością była dla mnie więzią z matką, prawie nieobecną przez pierwsze sześć lat mojego życia. Co więcej, ta genealogiczna fikcja nie straciła swojej ważności i mocy, gdy dzięki badaniom genetycznym w przybliżeniu poznałam swoje pochodzenie, a czarnowłosa i smagłoskóra uroda prababki, babki i matki okazała się sporą dawką bałkańskich genów, co wskazywałoby raczej na Wędrownego Bułgara Kruma, zwanego też Turkiem Nasrallachem, z Gorzko, gorzko niż na żydowskiego fabrykanta Borowitza. A przynajmniej taki wątek pasowałby do powieści, bo najprawdopodobniej chodzi po prostu o haplogrupę związaną z jedną z siedmiu pramatek Europy, bałkańską Jaśminę.

Cogito marzycielki

Cogito marzyciela to określenie Gastona Bachelarda, filozofa wyobraźni. Kiedy pisałam pierwszą powieść, Piaskową

Górę, z tej fantazji zrodzonej w wyobraźni mojej matki i zakorzenionej w mojej wyrosła seria literackich obrazów, bo w historii mojej bohaterki Dominiki pojawia się Żyd ocalony przez jej babkę Zofię. Odpowiedź na często zadawane mi pytanie o związek moich powieści z biografią ich autorki jest o wiele bardziej skomplikowana niż konstatacja, że wykorzystałam to, co się zdarzyło, albo że wszystko zmyśliłam. Istotą wyobraźni jest to, że może czerpać siłę z faktów i z fikcji, ze świadomego tekstu dziennego i nieświadomego nocnego, a dotarcie do źródła literackiego obrazu nigdy nie wyczerpie istoty tego, z czego on się składa.

Dziecięce pragnienie życiodajnej narracji, zmyślona opowieść mojej matki to tylko dwa punkty struktury przypominającej gąbkę bardziej niż pajęczynę, w której narodził się literacki obraz z Piaskowej Góry. Nie jest on ani reprezentacją psychicznej realności mojego pragnienia, ani odzwierciedleniem matczynej historii, bo naturą wyobraźni nie jest odtwarzanie czegokolwiek. Najistotniejsze jest to, że literacki obraz, podobnie jak symbol, zawsze znaczy więcej, niż znaczy, jest jak ruchliwe, umykające odbicie w kalejdoskopie raczej niż w lustrze. Wyobraźnia to zdolność do przedstawiania twórczego, bo kiedy wyobrażam, moim celem jest rzeczywistość wyobraźni, w której

pragnę się poruszać razem z tym, co właśnie stworzyłam, i z tymi, którzy chcą dołączyć.

Mogę więc wyobrażać to, czego nie ma, nigdy nie było i nie będzie, a także robić to z perspektywy innej niż moja własna. Mogę wyobrażać rzeczy przyszłe i przeszłe, takie, których pragnę, i takie, których bym nie chciała, a nawet, co jest po freudowsku niesamowite, samo mi się wyobraża nagle coś, czym ja – świadoma – jestem zaskoczona, wstrząśnięta, olśniona, bo mimo że teraz jest uświadomione, wciąż czuję, że tkwi korzeniami w ciemności. Tym, co dla mnie najbardziej w wyobraźni poruszające i ważne, jest właśnie napięcie między posiadaniem wyobraźni a byciem posiadanym przez nią. Między freudowską nieświadomością i świadomością, między Bachelarda śniącym nie-cogito i cogito marzącym, świadomie, ale nie bez udziału nieświadomości, tworzącym obrazy literackie na granicy dwóch światów ludzkiego bytu. Koncepcja wyobraźni czerpiąca z fenomenologii, hermeneutyki i psychoanalizy jest mi najbliższa.

Jak ujął to Bachelard: „Bez wątpienia niełatwo jest wytyczyć granicę między nocną i dzienną Psyche, ale granica ta istnieje. Są w nas dwa ośrodki bytu, ale ognisko ośrodka nocnego jest rozmyte, nie skupia się w jednym punkcie. Nie jest to »podmiot«” 1. A więc posiadanie wyobraźni, czyli władanie nią, to stan odmienny od tego, w którym

1 G. Bachelard, Poetyka marzenia , przeł. L. Brogowski, Gdańsk 1998, s. 169.

wyobraźnia posiada człowieka, miotając nim wedle praw nieświadomości, jak we śnie. Czegoś podobnego doświadczamy jako istoty cielesne: mamy ciało i potrafimy go świadomie używać, ale też ono ma nas i jego reakcje nie do końca podlegają kontroli umysłu. Ciało pamięta najlepiej to, co zapomniane i wyparte, czasem ciało pierwsze wie. Przejmuje nas wówczas nagłym dreszczem, dławi ściśniętym gardłem, dręczy bólem brzucha, bo pragnie nam coś powiedzieć. Zabierając nam oddech z powodu zwykłej burzy na grzybobraniu, komunikuje się z nami językiem symptomu, który musimy odczytać. Tak samo działa wyobraźnia. Czasem obraz literacki puka natarczywie niczym niezapowiedziany gość, dziwaczny przybysz z daleka, któremu otwieramy drzwi, nie wiedząc, czego się spodziewać.

Golem o dwóch twarzach

Ambiwalentna natura wyobraźni jest obecna w potocznym języku: „Ty to masz wyobraźnię”, mówimy i w zależności od tonu oznacza to autentyczny podziw dla czyichś kreacji albo sarkastyczną dezaprobatę, na przykład wobec kogoś, kto konfabuluje, w oczywisty sposób mijając się z prawdą. Człowiek bez wyobraźni z kolei to ktoś godny pożałowania, zbyt przyziemny, nudny lub wręcz niebezpieczny, bo nie ma dość wyobraźni właśnie, by przewidzieć skutki

swoich działań. „Toż to trzeba nie mieć wyobraźni”, kręcimy głową zdegustowani.

Te dwa podejścia do wyobraźni obecne są w refleksji nad nią już od starożytności. Filozofowie greccy uznawali

ją za niezwykłą zdolność człowieka lub – przeciwnie – za coś destrukcyjnego, zaburzającego władze rozumu i moralność. Platon związał wyobrażenia ze światem zmysłów, co miało ogromny wpływ na późniejsze postrzeganie tworów wyobraźni jako bytów wtórnych, iluzji zakłócających poznanie rozumowe. Jednocześnie jednak doceniał wyobraźnię poetycką i rozpatrywał ją w kontekście mitu i sztuki, wyznaczając kolejną drogę swoim następcom. Arystoteles był pierwszym psychologiem wyobraźni i w traktacie O duszy uznał ją za niezależną od rozumu, ale wspomagającą proces poznawczy. W epoce hellenistycznej stoicy traktowali pojęcie wyobraźni dwojako – jako aktywność niezwiązaną ze zmysłami (wyższą) i zmysłową (odtwórczą, niższą). Jednak dopiero w epoce nowożytnej wyobraźnia stała się pełnoprawnym przedmiotem filozoficznych dociekań, a status ten nadała jej myśl renesansowa, zwłaszcza dzieła Paracelsusa i Pico della Mirandoli.

Wyobraźnia została uznana za niezależną siłę, tak potężną, że – jak twierdził pierwszy z wymienionych myślicieli –może zmieniać dziecko w łonie matki wyobrażającej sobie różne rzeczy na jego temat. To wyobraźnia stwórcza, zmieniająca świat. W tym czasie, gdy w pełni doceniono wyobraźnię, pojawili się filozofowie, tacy jak Leonardo da

Vinci czy Giordano Bruno, którzy myślenie teoretyczne połączyli z zainteresowaniami praktycznymi i duchowymi. To mistrzowie wyobraźni, poszukujący drogi do nieskończoności i pełni; niestety, pamięć o tych myślicielach zatrze wkrótce wiek rozumu i filozofia Kartezjusza. Pojęcie wyobraźni powróci triumfalnie w XVIII wieku jako Immanuela Kanta wyobraźnia transcendentalna, a później jej romantyczna, rozhulana wersja, i w rozważaniach filozofów sztuka coraz bardziej uniezależni się od nauki i moralności. Pytania o to, czy jest drogą do absolutu, czy tylko pozwala nam tworzyć nowe mity, czy uwzniośla i koi duszę, czy może zwieść nas na manowce, zadawane są ciągle na nowo, a dwie twarze wyobraźni stroją miny.

Ambiwalentna potęga wyobraźni przerażała nie tylko filozofów, lecz także wielu religijnych mężów, w tym twórców Koranu i Starego Testamentu. Tworzenie obrazów to domena Boga, wielkiego demiurga, więc człowiek powinien trzymać się od tego z daleka albo, jeśli już się odważy, musi być silny i mądry. Przywołam tu opowieść, która towarzyszy mi od dawna jako drogowskaz i przestroga.

W mistyce żydowskiej przekonanie o wielkiej i niebezpiecznej mocy wyobraźni przyniosło postać Golema. To twór człowieka, który wszedłszy w kompetencje Boga, sam stał się demiurgiem tworzącym z gliny na swoje podobieństwo. Najbardziej znana wersja historii o Golemie wiąże się z postacią rabbiego Lwa z Pragi. Urodzony ponoć w Poznaniu żydowski mistyk osiadł w Pradze w XVI wieku,

a jego historia ujrzała światło dzienne trzy wieki później, rozpowszechniając się w wielu wariantach. Rabbi Lew stworzył Golema w konkretnym, możemy powiedzieć szczytnym celu – miał on chronić ludzi w praskim getcie przed antysemickimi atakami. U podstaw jego działania była więc troska o swój lud. Rabbi ulepił stwora z gliny i tchnął w niego życie. Każdego dnia musiał ścierać z czoła Golema świętą inskrypcję, by jego twór nie usamodzielnił się i nie zbiesił. Pewnego dnia zapomniał o tym i Golem ruszył w miasto, siejąc zniszczenie. Gdy rabbi Lew dopadł go i starł napis z jego czoła, Golem obrócił się w pył.

W interpretacji Richarda Kearneya, irlandzkiego filozofa, który poświęcił życie studiom nad wyobraźnią, historia rabbiego i Golema oznacza, że zawsze powinniśmy tworzyć świadomi tego, że moc naszej wyobraźni nie należy tylko do nas. Zawsze jest jeszcze ktoś inny. Tworząc, jesteśmy częścią większej całości, i wiedząc o tym, musimy rozróżnić – co jest najtrudniejsze i często kończy się pomyłką lub klęską – między Golemem czyniącym rzeczy wspaniałe a oszalałym i destrukcyjnym. Aby tworzyć dobre Golemy, osoba twórcza musi więc mieć określone cechy – powinna bardziej troszczyć się o tych, między których wysyła swój twór, niż chełpić się twórczą mocą swojej wyobraźni. Jak twierdził Paul Ricoeur, wyobraźnia nie zna cenzury, a więc z czysto estetycznego punktu widzenia możemy i powinniśmy wyobrażać sobie wszystko, co da się wyobrazić, ale tylko wyobraźnia troskliwa, zważająca

na innych staje się dobrym Golemem. Przeciwieństwem jest wyobraźnia narcystyczna i egotyczna, zamknięta na inność, obcość, transcendencję, niespodziankę, w najgorszym razie przepełniona nienawiścią. Jak mówi Kearney, uczeń wspomnianego Ricoeura: „Wydaje się, że wyobraźnia jest wyrazem naszych Golemów – niezależnie od tego, czy mówimy o starych żydowskich legendach, czy odnosimy się do współczesnej technologii czy Facebooka, nowych form komunikacji czy energii nuklearnej i tak dalej” 2. Wyobraźnia jest więc Golemem o dwóch twarzach i może służyć dobru człowieka albo zagładzie i zniszczeniu. Kearney porównuje ją do energii nuklearnej. Sama wyobraźnia jest poza dobrem i złem, ale stworzone przez nią obrazy wypuszczone w świat podlegają etycznej ocenie. Są więc książki, które jak oszalałe Golemy sieją nienawiść, zamykają czytających w ciasnym, pełnym lęku świecie, i takie, dzięki którym przekraczamy własne ograniczenia, zyskujemy poczucie, że jesteśmy bardziej wolni, niż myśleliśmy, odważniejsi, gotowi do zmiany. Każdy z nas ma w pamięci takie lektury – dobre Golemy, co do których mamy pewność, że nas stworzyły i zbudowały. Kamienie milowe, drogowskazy. Książki, zmieniając rzeczywistość duchową ludzi, zmieniają świat.

2 Evil, Ethics, and the Imagination, cz. 1, wywiad R. Kuipersa z R. Kearneyem, https://theotherjournal.com/2012/03/evil-ethics-and-the-imagination-an-interview-with-richard-kearney-part-i/ (dostęp: 18.02.2025).

Spis treści

Joanna Bator – W moje strony. Trzy wyprawy w stronę wyobraźni, współczucia i troski 5

Pierwsza wyprawa. W stronę wyobraźni 11

Druga wyprawa. W stronę współczucia 33

Trzecia wyprawa. W stronę troski 51

Joanna Jabłkowska – Wykłady z poetyki 75

Izabella Adamczewska-Baranowska – Bunt doktory Frankenstein 117

Marta Zdanowska – Kraina, która nie zna kresu 151

Angelika Siniarska-Tuszyńska – Troska – pisarski oręż 187

Marzena Samojlik-Podolska – Miejsce, przez które płyną historie 211

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.