Magazyn Miłośników Subaru "Plejady" nr 120

Page 1


ROZMOWY WYSTARCZY MIEĆ CHĘĆ I PRZYGOTOWAĆ SIĘ DO BIEGU – ROZMOWA Z ROBERTEM SZYCHEM

PIKNIK SUBARU

IMPREZA NIE TYLKO DLA IMPREZ

PIKNIK SUBARU 2025

MODELE

TRZY NOWE MODELE SUBARU: UNCHARTED, SOLTERRA I E‑OUTBACK

JUŻ NIEDŁUGO W POLSKICH SALONACH

Od ponad 25 lat napędzamy Twój biznes

JESIEŃ PEŁNA ENERGII

Wakacyjne gadżety właśnie trafiają na dno schowków, piasek pod dywanikami ustępuje miejsca liściom, a powietrze nasycone zapachem wilgotnej ziemi nie pozwala mieć złudzeń, że oto nadeszła jesień. Coraz częściej poranki witają nas mleczną mgłą, a kałuże pod kołami naszych Subaru i spadające temperatury bezpardonowo przypominają, że zbliża się pora krótkich dni, długich nocy, zmiennych warun ków atmosferycznych, jednym słowem – czas zmiany opon i so lidnego przeglądu auta. Ale tej jesieni dla społeczno ści Subaru zmienia się nie tylko pogoda i natura. Za sprawą marki z duszą opartą na stałym napędzie i niezmiennym DNA bezpieczeń stwa po raz kolejny poszerza się motoryzacyjny krajobraz. Nie ci chutko, na paluszkach, a z roz machem Subaru wkracza w erę BEV (Battery Electric Vehicle).

Kompaktowy Uncharted, ulep szona Solterra i bojowy E‑Outback – oto nowi trzej muszkieterowie ery elektryfikacji, którzy wkrótce trafią do salonów. Zmodernizo wana e ‑Subaru Global Platform, większe akumulatory, stały napęd AWD i niezmiennie 21 cm prze świtu – to nie jedyne ich atuty. O tych i pozostałych atrybutach zeroemisyjnych pojazdów Subaru, napędzanych wyłącznie energią elektryczną, piszemy w niniej szym wydaniu „Plejad”. W numerze znajdziecie rów nież historie, które wirują między rywalizacją a refleksją. W cyklu Rajdy relacjonujemy wzloty i tur bulencje sezonu HRSMP – od trudnego początku Damiana Sa wickiego i Jacqueline Kaiser w Rajdzie Nadwiślańskim (Start pełen nowości ) po determinację i błysk formy w kolejnych star tach, gdzie Damian Sawicki i Mi

chał Pryczek po raz pierwszy byli Najszybszą załogą HRSMP

Tym, którym bardziej niż pręd kość imponuje wytrwałość, pole camy zajrzenie do cyklu Rozmowy, gdzie spotykamy się z Robertem Szychem, człowiekiem, który prze biegł 55 maratonów i wciąż biegnie – nie tylko dla siebie, ale i dla tych, którym pomaga spełniać marzenia, nie tylko o bieganiu po świecie.

Relacja z Pikniku Subaru 2025 udowodnia, że prawdziwi entuzjaści marki potrafią bawić się nie tylko w wersji „Impreza WRX”, ale też po prostu w… imprezowym stylu, niezależnie od modelu, w któ rym zasiadają. Jak można przeczy tać w Impreza nie tylko dla imprez w Świętokrzyskiem nie zabrakło pięknych aut, ryków BOXERÓW, ad renaliny, nutki rywalizacji, a przede wszystkim rodzinnej atmosfery, która czyni społeczność Subaru czymś więcej niż zbiorem właści cieli tej samej marki.

W dziale Pasje poznajemy nie samowitą historię szarej Imprezy STI z Dubaju, która za sprawą wła ścicielki, Natalii, spotkała się z le gendami motorsportu. Kolacje przy świecach, „tylko trochę innych”, z silnikiem w roli głównej? To możli we wśród pasjonatów marki Subaru (Dubajski „hot hatch” z autografami ).

W Podróżach zabieramy Was 20 ‑letnim Foresterem na wyprawę do legendarnego Utah – krainy niekończących się czerwonych skał, pionowych urwisk, dzikich kanionów i krętych dróg ( Moab – spełnione marzenie, zapisane na czerwonej skale).

Z kolei Jacek Ciszak podpowia da, jak aktywnie spędzić jesień na dwóch kółkach, z Subaru jako wsparciem. W Przez góry i lasy znaleźć można inspirację jesien nych wycieczek rowerowych, w bardziej i mniej znane miejsca, gdzie trudności podjazdów rekom pensują wspaniałe widoki.

Jak zwykle i w tym wydaniu nie brakuje porcji refleksji i nut ki humoru – w felietonie Kruca bomba… Piotr Mokwiński rozkłada na czynniki pierwsze powroty do codzienności, wyciągając z urlo powej rutyny wnioski czasem gorzkie, czasem zabawne, ale za wsze trafne.

O zachowaniach w ruchu drogowym, niekoniecznie tylko wakacyjnym, niezmiennie dywa guje Marek Dworak w cyklu Przepisowo. Tym razem podsumowuje drogowe poczynania kierowców we Francji, Niemczech i Polsce, podpowiadając, jak zachować rozsądek nawet w chaosie pary skiego ronda.

Zapraszamy do lektury! Tymczasem otwórzmy się na zmiany, jakie niesie przyszłość – w życiu, na drogach i... w Suba ru. Wraz z nowymi modelami BEV marka wkracza w kolejny etap swojej historii. Łącząc sprawdzone rozwiązania z nowymi technolo giami, sprawia, że nawet w porze krótkich dni i wymagających wa runków możemy liczyć na pewny napęd, bezpieczeństwo i radość z jazdy. Zapraszamy do odkry wania nowego kolorytu Subaru – w salonach Subaru i w kolejnych wydaniach „Plejad”.

Zespół Subaru Import Polska

AKTUALNOŚCI

6 RAJDY

8 START PEŁEN NOWOŚCI

12 NAJSZYBSZA ZAŁOGA W HRSMP ROZMOWY

14 WYSTARCZY MIEĆ CHĘĆ I PRZYGOTOWAĆ SIĘ DO BIEGU – ROZMOWA Z ROBERTEM SZYCHEM

PIKNIK SUBARU

28 IMPREZA NIE TYLKO DLA IMPREZ PIKNIK SUBARU 2025

PASJE

34 DUBAJSKI „HOT HATCH” Z AUTOGRAFAMI

MODELE

40 TRZY NOWE MODELE SUBARU: UNCHARTED, SOLTERRA I E‑OUTBACK JUŻ NIEDŁUGO W POLSKICH SALONACH

PODRÓŻE

46 MOAB – SPEŁNIONE MARZENIE, ZAPISANE NA CZERWONEJ SKALE /CZ. 2/

NASI PARTNERZY

52 PRZEZ GÓRY I LASY

PRZEPISOWO

56 JAK JEŹDZIMY W POLSCE, W NIEMCZECH I WE FRANCJI, CZYLI REMINISCENCJE Z WYJAZDU I POBYTU W PARYŻU /CZ. 2/

FELIETON

62 KRUCA BOMBA! WRACAMY DO WRZECION I RUTYNY, A WNIOSKÓW NASUWA SIĘ MNÓSTWO FANPAGE

64

DRIVER MONITORING SYSTEM NIEZAWODNYM TOWARZYSZEM KIEROWCY

Pod koniec sierpnia zza oceanu dotarły do nas wyniki cieka wej ankiety przeprowadzonej wśród amerykańskich kierowców przez Insurance Institute for Highway Safety (IIHS). Badanie poświęco ne było systemowi monitorowania kierowcy Driver Monitoring System (DMS). Zdecydowana większość respondentów, bo ponad dwie trze cie, potwierdziła, że korzysta z tego rozwiązania i uważa się dzięki niemu za bezpieczniejszych kierowców. Przyznali oni, że rozwiązanie pomaga im unikać wypadków. Prawie 90% z blisko 3500 właścicieli samocho dów objętych ankietą zadeklarowało, że używa systemu przez większość czasu lub stale. 70% potwierdziło, że chciałoby, aby ta funkcja znala zła się w ich kolejnym pojeździe.

DMS został opracowany jako jedna z pierwszych technologii tego typu. Stworzony został z myślą za równo o nowo upieczonych, jak i do świadczonych kierowcach po to, aby w połączeniu z systemem EyeSight zapobiegać rozproszeniu ich uwagi

i senności podczas jazdy. Jeśli DMS wykryje, że kierowca zbyt długo nie skupia się na drodze, wysyła mu wi zualne i dźwiękowe ostrzeżenia. Za pomocą skierowanej na niego kamery i czujników podczerwieni system mo nitoruje wzrok prowadzącego pojazd i sprawdza, czy na pewno patrzy on na drogę przed sobą. Jeśli wykryje senność kierowcy, może również zmniejszyć głośność dźwięku w ka binie, aby wysyłane przez niego ostrzeżenia były wyraźniejsze. Przy okazji prowadzonej ankiety IIHS poinformował, że senność lub roz proszenie uwagi kierowcy były przy czyną blisko 4000 wypadków śmier telnych w 2023 roku, co z pewnością jest liczbą zaniżoną. Wysoki poziom akceptacji systemu przez kierowców jest zatem bardzo pozytywnym sygna łem. Prawie dwie trzecie respondentów zgodziło się, że DMS poprawia bezpie czeństwo kierowców, a 63% stwier dziło, że pomaga im unikać czynników rozpraszających, takich jak korzystanie z nawigacji, regulacja radia czy klima tyzacji. Wiele ruchów za kierownicą

wykonujemy niemal nieświadomie, nie myśląc o tym, że mogą być one niebez pieczne. A jednak te pozornie niegroźne czynności mogą odciągać naszą uwagę od drogi i zwiększać ryzyko wypadku. Driver Monitoring System nie tylko dba o bezpieczeństwo. W za leżności od wersji potrafi również rozpoznawać różnych kierowców i dostosowywać według ich preferen cji ustawienia klimatyzacji, pozycję fotela, położenie lusterek zewnętrz nych oraz inne ustawienia pojazdu. Odnosząc się do wyników ankiety, Jeff Walters, prezes i dyrektor opera cyjny Subaru w Ameryce, przypomniał, że bezpieczeństwo leży w sercu każde go Subaru. Jesteśmy dumni, że możemy oferować technologie, które pomagają nam realizować obraną przez nas misję. Stale podnosimy poprzeczkę, wprowa dzając na rynek modele uznawane za jedne z najbezpieczniejszych SUV‑ów, samochodów elektrycznych i hybry dowych. A wszystko to dzięki wyjąt kowym funkcjom bezpieczeństwa, takim jak Driver Monitoring System i EyeSight, które nieustannie ulepszamy.

SZEŚĆ PIERWSZYCH MIEJSC DLA SUBARU

W RANKINGU ACSI

Napoczątku września zza oceanu dotarła do nas informacja, którą dzielimy się z nieukrywaną dumą. W prze prowadzonym w USA rankingu

bezpieczeństwa prowadzimy nie zmiennie już od sześciu lat. Z kolei jakość naszych samochodów cieszy się najwyższymi notami ich użyt kowników po raz piąty z rzędu.

2025 American Customer Satisfac tion Index (ACSI) Automobile Study, mającym na celu określenie poziomu zadowolenia klientów z produk tów i usług branży motoryzacyjnej, w ogólnym zestawieniu zostaliśmy uznani za markę numer jeden. Uzy skaliśmy w nim 85 punktów, czyli o 2% więcej niż w roku ubiegłym, wyprzedzając wszystkie inne marki w segmencie samochodów pro dukowanych na skalę masową. Ranking ACSI sporządzono na podstawie opinii kierowców na temat posiadanych przez nich samochodów. Tradycyjnie mogli oni wyrazić swój stopień zadowolenia z poszczególnych cech pojazdów, posługując się 100‑punktową skalą. Ich oceny przełożyły się na osta teczne wyniki, które przesądziły o naszym prowadzeniu w aż sześciu obszarach. Użytkownicy modeli Subaru uznali, że jesteśmy marką numer jeden w kategoriach: bezpie czeństwo pojazdu, jakość produktu, ogólna jakość produktów i usług, wartość postrzegana, niezawodność i osiągi pojazdu. Warto podkre ślić, że w rankingu ACSI w kwestii

Świetne wyniki naszej marki w badaniu ACSI 2025 skomentował Jeff Walters, prezes i dyrektor opera cyjny Subaru w Ameryce. Podkreślił, że zdobycie tytułu najlepszej marki w gronie tych produkujących samo chody na skalę masową to zaszczyt i odzwierciedlenie zaufania, jakim darzą nas klienci. Wszystko dzięki naszemu zaangażowaniu w dbałość o bezpieczeństwo, jakość i niezawod ność pojazdów, które tworzymy. Badanie ACSI cieszy się długą historią – zapoczątkowane zostało w 1994 roku na Uniwersytecie Michi gan. Jest jedynym ogólnokrajowym, międzybranżowym miernikiem satys fakcji klientów w USA. Każdego roku skupia się na ocenie około 400 firm reprezentujących blisko 40 branż konsumenckich w 10 sektorach gospodarki i jest największym poje dynczym badaniem porównawczym w tym kraju. Najnowszy ranking ACSI Automobile Study opracowano na podstawie 9949 wypełnionych ankiet. Jego respondenci zostali wybrani losowo, a kontaktowano się z nimi mailowo w okresie od lipca ubiegłego roku do czerwca 2025.

FLEET DERBY 2025

Z WYGRANĄ FORESTERA

Gala Fleet Derby to wydarzenie, na którym również w tym roku nie mogło nas zabraknąć. Podobnie jak w latach ubiegłych znaleźliśmy się w gronie laureatów tego prestiżowego ogólnopolskiego ple biscytu flotowego. Jego 14. edycja przyniosła nam wygraną w kategorii „Mobilność, Transport”, w pod kategorii „Samochód typu SUV/crossover z silnikiem spalinowym”, a zwycięzcą okazał się Forester.

Fleet Derby to silna marka i flagowy projekt redak cji magazynu „Fleet”. Każdego roku prezentuje to, co najbardziej pożądane w świecie produktów i usług flo towych. Plebiscyt wpisał się już na stałe w kalendarz najważniejszych wydarzeń branży flotowej w naszym kraju, a jego celem jest wyróżnienie tych rozwiązań, które mają realny wpływ na jej rozwój. Jest nie tylko konkursem, lecz przede wszystkim wspaniałą okazją do zaprezentowania nowości flotowych oraz potężną platformą wiedzy i wymiany doświadczeń. Plebiscyt nie tylko pokazuje trendy, lecz również je kreuje. Z roku na rok rośnie grono nominowanych, liczba oddanych głosów oraz zasięg projektu, co świadczy o jego ogromnym po tencjale i zaufaniu, jakim cieszy się wśród przedstawicieli branży. W tegorocznej edycji konkursu, podobnie jak w latach ubiegłych, udział wzięły dziesiątki firm, setki produktów i tysiące głosujących. Zestawienie zgłoszo nych produktów i usług można znaleźć na platformie www.fleetderby.pl , będącej jedynym w Polsce tak kom pleksowym źródłem informacji o ryn ku flotowym i motoryzacyjnym. Przypomnijmy, że w ubiegłych latach w plebiscycie Fleet Derby wyróżnienie otrzymał nasz system wspomagania kie rowcy EyeSight oraz stały napęd wszystkich kół Symmetrical AWD (S‑AWD). Dwukrotnie cieszyła się nim również SJS Driving Acade my, która wywodzi się ze Szkoły Jazdy W ubiegłym roku jednym z laureatów konkursu było natomiast Subaru Crosstrek e‑BOXER, które nie miało sobie równych w gru pie samochodów hybrydowych.

START PEŁEN NOWOŚCI

Występ Damiana Sawickiego i Jacqueline Kaiser w Rajdzie Nadwiślańskim zdecydowanie nie należał do udanych, a konieczność wycofania się z rajdu i zerowy dorobek punktowy skomplikowały plany walki o podium w tegorocznej klasyfikacji generalnej Historycznych Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski (HRSMP). Na szczęście w rajdach nie można być niczego pewnym aż do mety ostatniego odcinka ostatniego rajdu, więc zespół nie stracił nadziei ani chęci walki, co więcej – jeszcze mocniej skoncentrował się na poprawkach i ulepszeniach w aucie, żeby piąć się w górę po kolejnych eliminacjach krajowego czempionatu historyków.

RAJDY TEKST: MICHAŁ KRUK / ZDJĘCIA: MATEUSZ BANAŚ

Zamiast standardowych testów przedrajdowych przed kolejną eliminacją zespół wystawił rajdówkę w Rally Sobótka, jednej z rund rozgrywanego na Dolnym Śląsku Tarmac Masters. Dla Damia na była to okazja do oswojenia się z nowymi rozwiązaniami i modyfi kacjami w aucie, ale równocześnie do przestawienia się z opisu z nie mieckiego, który stosował przez ostatnie lata, na polski w wykonaniu Karola Gałysy, który zastąpił w tej

imprezie dotychczasową pilotkę Damiana. Już same przygotowania do rajdu ujawniły jednak problem z układem paliwowym w rajdówce, co z jednej strony było negatywną niespodzianką, z drugiej dało moż liwość zespołowi popracować nad rozwiązaniem bez negatywnego wpływu na kluczowe w tym roku wyniki w eliminacjach cyklu HR SMP. Gdyby usterka pojawiła się tuż przed Rajdem Małopolski, lub w jego trakcie, prawdopodobnie oznacza

łoby to koniec szans na walkę o po dium w sezonie 2025.

Rajd Małopolski to impreza, która z roku na rok rośnie w siłę, nabiera rozmachu oraz zbiera coraz lepsze opinie zarówno wśród zespołów, załóg, jak i kibiców, angażując coraz szerzej lokalne społeczności i two rząc wokół imprezy klimat rajdowe go święta dla wszystkich – tak kibi ców z krwi i kości, jak i ludzi mniej zainteresowanych motorsportem, w tym rodziny z małymi dziećmi,

które w życiu codziennym prawdo podobnie nie wybrałyby się same z siebie na tego typu wydarzenie. W tym roku organizatorzy zapla nowali rywalizację na odcinkach specjalnych na 3 dni, dodatkowo rozciągając ich lokalizację aż pod Myślenice, gdzie przebiegały próby sportowe pierwszego dnia zmagań. Oficjalny start zawodników został przeprowadzony w oddalonych o ponad 30 kilometrów Wadowi cach, a sama dojazdówka z niego do pierwszej próby wyniosła jesz cze więcej. Dzięki temu jednak już w czwartek kibice oraz lokalne społeczności mogły oddać się po południowej i wieczornej przyjem ności podziwiania najszybszych załóg rajdowych w Polsce, a załogi nie musiały od bladego świtu do późnych godzin nocnych mierzyć się z trudami rajdu. Był czas na od poczynek i regenerację pomiędzy etapami, rozmowy wewnątrzzespo łowe, jak również chwile dla kibiców – na autografy, zdjęcia i rozmowy. Kilka odcinków specjalnych pokrywało się z poprzednimi edy cjami rajdu, dwa były odwróconymi wersjami sprzed roku, a tylko kilka zupełnie nowych dla wszystkich. Tym samym znacznie łatwiejsze zadanie mieli w nim zawodnicy, którzy startowali już w poprzednich latach w okolicach Makowa Podha lańskiego i Wadowic.

Subaru Historic Rally Team z pełną mobilizacją przystąpił do trzeciej eliminacji HRSMP, wiedząc, że jest to niejako jego być albo nie być, które odpowie na pytanie, czy zespół ma jeszcze szanse na wy soki wynik w tegorocznym cyklu. Żeby maksymalnie zwiększyć szanse na dobry wynik z wykorzy staniem posiadanego potencjału, zespół podjął decyzję o zaangażo waniu na prawym fotelu Michała Pryczka, który nie tylko jest częścią zespołu, ale posiada również do świadczenie w Rajdzie Małopolski z zeszłego roku, kiedy to brał w nim udział wraz z Arkiem Bałdygą. Tym razem jednak Michał dosiadł się

do człowieka, który ma już bardzo duży bagaż rajdowych doświad czeń, sporo regularnych startów za sobą, jak również mocno ukształ towany styl jazdy i dyktowania. Dla obu było więc sporym wyzwaniem, by bardzo szybko, bez dodatkowego treningu znaleźć wspólny, efek tywny język rajdowej komunikacji, który dodatkowo pozytywnie wpły nie na jazdę i wyniki na odcinkach. Komentator podczas jednego z odcinków Rajdu Małopolski: „Mi chał Pryczek – nie wiadomo, czy bardziej znany jako kierowca, czy jako pilot rajdowy”. facebook.com/SHRTpoland :

Michał Pryczek: To mój czwarty rajd w tym sezonie na prawym fotelu i czwarty raz z innym kierowcą. Było to swego rodzaju wyzwaniem, ponieważ wszyscy, z którymi jeździłem wcześniej, są moimi podopiecznymi. Miałem przez to duży wpływ na opis, który tworzyliśmy, więc łatwiej było mi się odnaleźć na trasie. Opis Damiana jest inny, więc musiałem się trochę przestawić. Szybko jednak złapaliśmy dobry rytm i mimo pewnych trudności efekt końcowy jest

bardzo pozytywny, co widać było już w trakcie rajdu po czasach. Podczas przejeżdżanego kilku krotnie odcinka testowego pojawiły się problemy ze sterownikiem od powiedzialnym za ustawienia dy ferencjał ów. Aby uniknąć powtórki z Rajdu Nadwiślańskiego, zespół zmienił nieco ustawienia, które miały wpływ na trudniejsze prowa dzenie auta, ale dawały równocze śnie spore szanse na dojechanie do mety bez awarii.

Pierwszego dnia rywalizacji naj większą niespodziankę sprawiła jed nak pogoda. W związku z całkowicie suchymi asfaltami zespół zdecydował

się na założenie opon typu „slick”, idealnych na takie warunki drogowe. Tymczasem tuż przed rozpoczęciem rywalizacji na pierwszych próbach spadł deszcz, który zmienił całko wicie sytuację i warunki jazdy po oesach. W efekcie – wymuszona wol niejsza jazda i słabsze niż oczekiwa ne wyniki naszej zaprzyjaźnionej załogi. Żeby nie było nudno, podczas drugiej pętli awarii uległ interkom, co znacząco utrudniło komunikację załogi i jeszcze bardziej spowolniło jazdę podczas odcinków. Pojedyncze, ale cenne sekundy uciekały coraz bardziej, przez co załoga zajmowała dopiero 6. pozycję po pierwszym dniu rywalizacji w HRSMP.

Piątkowe odcinki specjalne to w dalszym ciągu walka z doborem opon oraz jazda z ustawieniami dyferencjał ów na 40:60, co nie było optymalnym, ale za to bezpiecz nym rozwiązaniem. Czasy podczas

kolejnych oes ów były jednak coraz lepsze i w rezultacie rosnącego tempa załoga Sawicki – Pryczek wygrała oba odcinki specjalne drugiej pętli, a podczas ostatniego wieczornego odcinka miejskiego w Wadowicach ustąpiła rywalom o 1 sekundę, kończąc drugi etap rajdu na 2. miejscu w klasyfikacji generalnej HRSMP, nieco ponad pół minuty za prowadzącą załogą. Sobotni etap, składający się z siedmiu odcinków specjalnych, w tym najdłuższego w rajdzie, poko nywanego trzykrotnie (HERN Zawoja – 17,45 km), pokazał, że przy braku problemów technicznych załoga SHRT jest bardzo szybka i może ry walizować o najwyższy stopień po dium zarówno w tym, jak i innych raj dach mistrzostw Polski historyków. 25,3 sekundy straty do zwycięzcy pozostawiło pewien niedosyt, równo cześnie jednak dając spore nadzieje

przed kolejnym rajdem, z bazą w Rze szowie. Po trzech rundach Damian Sawicki znalazł się na 5. miejscu w punktacji HRSMP Open, ze stratą 6 punktów do medalowej pozycji.

facebook.com/SHRTpoland :

Damian Sawicki: …Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego wyniku, z Michałem mieliśmy sporo frajdy z jazdy, z oesu na oes jechało nam się coraz lepiej, chociaż w dalszym ciągu musiałem się przyzwyczajać do polskiego dyktowania. Poczyniliśmy jednak duży progres jako zespół i mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej. Po nieudanym początku sezonu chciałbym tym wynikiem podziękować chłopakom z Subaru Historic Rally Team, którzy mocno pracowali nad samochodem od początku roku, jak i podczas tego weekendu. To tak naprawdę ich zasługa, że dowieźliśmy ten wynik do mety i wszyscy wrócili do domu z uśmiechami na twarzy.

NAJSZYBSZA ZAŁOGA W HRSMP

Tegoroczny sezon rajdowy Damian Sawicki zapamięta na pewno na długo. Mimo zdobywanego przez lata doświadczenia w motorsporcie, ten rajdowy rok w Historycznych Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Polski obfituje w tak wiele różnych wydarzeń i wyzwań, że można by obdzielić nimi kilku kierowców. Tymczasem Rajd Małopolski był dopiero półmetkiem sezonu 2025.

Zrajdu na rajd zespół identyfi kował kolejne obszary, które można by poprawić lub ulep szyć następnym razem. Kolejne wyzwanie czekało zespół na po czątku sierpnia w Rzeszowie i jego okolicach, więc nie można było spocząć na laurach. Zarówno za łoga po pierwszym docieraniu się ze sobą w Rajdzie Małopolski, jak i zespół techniczny po problemach ze sterownikiem dyferencjałów mieli swoje zadania do wykonania. By jeszcze lepiej sprawdzić się w podkarpackim klasyku, do rewi zji i zmiany ustawień przekazane zostało również zawieszenie.

Jak doskonale wiedzą wierni czytelnicy Magazynu „Plejady”, dla Michała Pryczka Rajd Rzeszowski jest niejako rajdem domowym. Odbywa się w rejonie, w którym Michał dorastał i miał pierwsze kontakty z rajdami, więc cieszy się za każdym razem, kiedy wraca w te strony. Dla Damiana na tomiast to kolejny zupełnie nowy rajd, który mając opinię trudnego i technicznego, podniósł załodze jeszcze wyżej poziom wymagań w porównaniu do zakoń czonego prawie miesiąc wcześniej Rajdu Mało polski.

Na drugiej próbie, którą był pierw szy przejazd wspomnianej wcze śniej Lubeni, taktyka zakładała spokojniejsze tempo i szanowanie auta oraz opon w pierwszej części odcinka, a zwiększenie tempa dopiero na dalszych kilometrach, czego przewidywanym wynikiem była jednak równocześnie strata do zwycięzcy próby. W praktyce okazało się, że strata ta oznaczała równocześnie spadek na drugą pozycję w wynikach rajdu. Druga pętla rajdu, czyli przejeżdżane ponownie te same dwa odcinki, to już jazda pełnym tempem i w efek cie odzyskanie pozycji liderów oraz stopniowe zwiększanie przewagi nad rywalami. Rywalizacja była jednak bardzo zacięta, o czym świadczyć może fakt, że drugi prze RAJDY

Organizatorzy Rajdu Rze

szowskiego rok w rok stawiają na wysoki poziom organizacji oraz trudności tras. Żeby urozmaicić ry walizację, tym razem zdecydowali się na nową konfigurację przejazdu kultowego odcinka Lubenia, który w tegorocznym wydaniu miał aż 24,85 km. Oprócz tego pojawiło się kilka nowych, dla większości załóg, odcinków.

Dla Damiana i Michała był to drugi wspólny start i od razu drugi raz oficjalny odcinek testowy rajdu w HRSMP padł ich łupem. Czy po kolejnym rajdzie będziemy mogli mówić o nowej tradycji? Perspekty wy są optymistyczne.

Również pierwszy odcinek za sadniczej rywalizacji nasza zaprzy jaźniona załoga przejechała bardzo żwawym tempem, pokonu jąc wszystkich ry wali w HRSMP.

jazd prawie 25‑kilometrowej Lubeni zakończył się różnicą 1.1 sekundy między załogą SHRT i drugą na me cie rajdówką.

Oes numer 5 stanowiła próba miejska w centrum Rzeszowa, którą kibice dobrze znają z poprzednich lat. Tuż przed startem do tej próby okazało się, że organizator bardzo optymistycznie dokonał wyliczeń ilości paliwa potrzebnego zało gom do przejechania drugiej pętli oraz odcinka miejskiego, wskutek czego między innymi (ale nie tyl ko) niebieskie Subaru z numerem 108 musiało mierzyć się z wyzwa niem przejazdu próby z bardzo niskim poziomem paliwa w baku, co w praktyce skutkowało prze rywaną pracą silnika szczególnie w zakrętach. Brak możliwości jazdy na 100% zaowocował sześcioma sekundami straty, które jednak nie wystarczyły, żeby rywale zepchnęli

Damiana i Michała z najwyższego podium po pierwszym etapie rajdu. Zabawnym faktem tego dnia była natomiast dla kibiców infor macja, na którą zwrócił uwagę sam zespół SHRT – łączny czas poko nywania odcinków tego dnia przez rajdówkę SHRT wyniósł dokładnie 55:55.5 po 5 odcinkach specjalnych tego dnia. Niektórzy kibice doszu kiwali się w tym nawet znaku, który wskazywałby, że zespół powinien zmienić obecne oklejenie rajdówki na znacznie mocniej, ale i łatwiej kojarzone z Subaru World Rally Team oklejenie ze słyn nymi trzema piątka mi, które obecne było na rajdów kach do końców ki lat 90.

Po pierwszym bardzo dobrym i ciekawym dniu również drugi, składający się z dwóch, dwukrot nie przejeżdżanych, odcinków, przyniósł sporo, a nawet jeszcze więcej rajdowych emocji. Przez cały dzień walka o zwycięstwo toczyła się pomiędzy dwoma zało gami – Damian Sawicki z Michałem Pryczkiem musieli pilnować swojej przewagi nad Maciejem Lubiakiem i Grzegorzem Dachowskim, którzy w swoim Porsche 911 zaliczali jeden z lepszych rajdów w karierze i nie zamierzali się poddawać. Pierwsza próba tego dnia, OS Brzostek, charakteryzowała się mocno zmienną przyczepnością asfaltu, co wymagało rozważnej jazdy i szukania właściwego podej ścia na każdym kawałku odcinka. Nie spowolniło to jednak Subaru w stosunku do pozostałych rajdó wek w rywalizacji i odcinek ten padł łupem SHRT. Podczas drugie go odcinka specjalnego pojawiły się drobne problemy z pedałem gazu i działaniem czujnika, który wpływał na przepustnicę oraz ste rowanie dyferencjałami. Odbiło się to natychmiast na rezultacie stratą ponad 13 sekund do zwycięzcy próby. Podczas serwisu przeanali zowano problem i zidentyfikowano przyczynę. Wyjeżdżając na drugą pętlę, załoga numer 108 posiadała już tylko 2.4 sekundy przewagi. Wszystko mogło się więc jeszcze wydarzyć i nie było miejsca na ja kiekolwiek rozluźnienie czy zwol nienie tempa, a ewentualna drob na nawet usterka techniczna mogła zaważyć na wyniku końcowym. Pierwszy odcinek wzorem pierwszej pętli padł łupem naszej

zaprzyjaźnionej załogi, natomiast drugi, OS Szkodna, który znacz nie bardziej odpowiadał rywa lom, padł kolejny raz ich łupem. Przewaga na mecie odcinka była jednak na tyle nieduża, że nie wyprzedzili oni Damiana i Michała w wynikach końcowych – musieli zadowolić się drugim miejscem, ze stratą 4,1 sekundy. Damian Sa wicki i Michał Pryczek byli po raz pierwszy najszybszą załogą rajdu cyklu HRSMP oraz odnieśli pierw sze zwycięstwo w klasyfikacji OPEN +2000. Na dwa rajdy przed końcem sezonu 2025 (Rajd Śląska oraz Rajd Nyski) załoga SHRT awansowała na drugie miejsce w punktacji HRSMP Open i w dal szym ciągu może walczyć o naj wyższe podium na koniec sezonu. Trzymamy kciuki! facebook.com/SHRTpoland : Michał Pryczek: … Ten rajd pokazał, jak ważny jest każdy szczegół tkwiący w przygotowaniu samochodu oraz jak istotna jest rola doświadczonego zespołu. Myślę, że byliśmy świetnie przygotowani, samochód spisał się na medal, za co trzeba podziękować naszym mechanikom oraz wszystkim zaangażowanym osobom. Marek, Zenon, Marcin, Adrian, Patryk, Irek, Monika – ten sukces to również Wasza zasługa i z całego serca dziękuję!

facebook.com/SHRTpoland : Tym samym możemy uznać, że poskładaliśmy wszystkie klocki od początku sezonu w jedną całość, a pakiet kierowca – pilot – samochód – zespół spisał się na medal, i to ten złoty! Dziękujemy kibicom za doping na trasie, jak i przed monitorami.

ROZMAWIAŁA: AGNIESZKA JAMA

WYSTARCZY MIEĆ CHĘĆ I PRZYGOTOWAĆ SIĘ DO BIEGU

– ROZMOWA Z ROBERTEM SZYCHEM

Robert Szych ukończył 55 maratonów! To nie pomyłka, lecz efekt ciężkiej pracy, ogromu zaangażowania, najprawdziwszej pasji i siły charakteru. Szczecinianin swoim życiem i kolejnymi startami na największych imprezach biegowych świata udowadnia, że wszystko jest możliwe. Co więcej, na co dzień pomaga innym realizować marzenia o udziale w najbardziej prestiżowych maratonach, od Londynu i Berlina po Nowy Jork, Boston, Chicago, i nie tylko.

Przygotowuje do nich tych mniej i bardziej zaprawionych w biegach, zarażając swoim optymizmem i sportową konse kwencją w działaniu. Bywa jednak, że bieg na krótką chwilę idzie w od stawkę i wtedy do akcji wkracza Forester.

Agnieszka Jama: Pierwszy maraton ukończył Pan w 1998 roku i do tej pory ma ich już 55 na koncie. Jak wspomina Pan początki swojej przygody z bieganiem? Jaki był pierwszy start?

Robert Szych: Tak naprawdę była to spontaniczna decyzja, gdyż w przeszłości byłem zwią zany z bieganiem. Jako siedem nastolatek byłem profesjonalnym zawodnikiem, a później, jako dwudziestokilkuletni student, pro fesjonalnie uprawiałem biegi śred nie, ocierając się również przez 2 lata o kadrę narodową w biegach na 800 i 1500 metrów. Pierwiastek biegania we mnie po prostu był. By łem złotym medalistą mistrzostw Polski, dlatego miałem także różne marzenia związane z bieganiem.

Myślałem, że będę brał udział w imprezach międzynarodowych typu mistrzostwa Europy, świata czy też igrzyska olimpijskie. Życie zweryfikowało moje plany o dal szej karierze zawodniczej – w wie ku 25 lat musiałem podjąć decyzję, czy dalej bawić się w profesjonalny sport, czy podjąć pracę. Po 3 latach pracy brakowało mi jednak biega nia. Byłem zatrudniony w korpo racjach w działach handlowych, chociaż z wykształcenia jestem magistrem wychowania fizycz nego, trenerem drugiej klasy po

AWF‑ie i menedżerem sportu. W korporacji piąłem się po szcze blach kariery zawodowej, ze stano wiska sprzedawcy po key account managera. Po pracy, wieczorami, wciąż jednak pielęgnowałem biegi. Mój były trener, Jerzy Skarżyński, biegał w maratonach. Traktował je jednak bardzo komercyjnie. Ja natomiast pomyślałem, aby spró bować wziąć udział w maratonie amatorsko, by zobaczyć, jak wyglą da taka impreza biegowa. W Polsce biegi maratońskie nie były wów czas jeszcze tak popularne jak obecnie. Ze Szczecina blisko jest jednak do Berlina, a tam przecież odbywa się jeden z największych maratonów na świecie. I to właśnie tam postanowiliśmy spróbować swoich sił razem z kolegą ze szkol nej ławki. Stwierdziliśmy, że razem będziemy przygotowywać się do naszego pierwszego maratonu. Miałem spore doświadczenie w bieganiu, byłem już wtedy trene rem i miałem wiedzę, choć bardziej o biegach średniodystansowych (800 i 1500 m). Debiut nastąpił w 1998 roku. Nie byłem wtedy do końca przygotowany, nie byłem jeszcze dojrzałym biegaczem dłu godystansowym. Biegi na 800, 1500 metrów to przecież zupełnie inna bajka. A jednak wystarto wałem. Swój pierwszy bieg zapa miętałem jako wielką ekscytację atmosferą. Na starcie było bardzo dużo osób i bardzo wielu kibiców. Był to bieg zawodników z całego świata, w tym afrykańskich, którzy startowali na mistrzostwach świa ta i na igrzyskach. Nagle stałem się zawodnikiem, który może ścigać się z takimi biegaczami, jakimi ja kiedyś chciałem być. Była tam na sza grupa startujących i faktycznie uczestniczących w wydarzeniu, a otaczały nas tysiące kibiców. Ponieważ byłem biegaczem z do świadczeniem profesjonalisty bie gającego na bieżni, postanowiłem, że moim celem będzie przebiec ten maraton bez zatrzymywania się, nawet gdybym miał jakieś kryzysy.

Przed 40. kilometrem miałem już naprawdę bardzo mało siły i jak przez mgłę pamiętam, że za wszel ką cenę powłóczyłem nogami, żeby tylko się nie zatrzymać. Niezbyt dobrze pamiętam, jak przebiegłem ostatnie 2 kilometry. Zaraz za metą powiedziałem sobie: „Nie, już nigdy więcej, to jest dla mnie za duży wysiłek!”. Okazało się jednak, że było to tylko chwilowe odczucie. Później ogarnęła mnie tak duża ekscytacja i nastąpił przypływ pozytywnej energii, że po 2 go dzinach pomyślałem: „Nie, nie. Trzeba zaplanować kolejny bieg, ale po prostu lepiej się do niego przygotować”.

A.J.: I tych bie‑ gów było już 55!

R.Sz.: Tak. Byłem wtedy młodym za wodnikiem, naprawdę mło dzieńcem. Mia łem 28 lat. Do biegów długo dystansowych optymalny jest wiek 30 lat. Dzięki wcze śniejszemu bie ganiu na bieżni miałem już spore doświad czenie, na poziomie mistrzowskim. Wspomniany debiut przebiegłem w 3 godziny i 4 minuty, podczas gdy dzisiaj amatorzy marzą o 3 go dzinach. Ja taki wynik miałem od razu, mimo poczucia, że nie byłem do końca do tego biegu przygoto wany. I tak oto potoczyła się ta moja amatorska zabawa z bieganiem. Później co roku były kolejne miej sca w Europie, również w Polsce. Cały czas jednak biegi zagraniczne wiązały się z większym ładunkiem pozytywnej energii. Zagraniczni kibice bardziej tolerują biegaczy. Dają wyraźnie odczuć, że są razem z nami. Tam naprawdę można po czuć się przez chwilę jak mały bo

hater. To tobie kibicują. Publiczność tak samo dopinguje wszystkich – tych biegnących bardzo daleko w tyle, jak i championów z przodu, którzy wygrywają duże bonusy i jako profesjonaliści mają z takie go biegu profity. Kibice faktycznie są tam z nami do samego końca. Pierwsi zawodnicy przebiegają maraton w 2 godziny z małym ha czykiem. Ostatni biegacze przyby wają natomiast na metę z wynikiem 6–7 godzin, a kibice cały czas tam stoją i ich wspierają. I to jest niesa mowite!

A.J.: Czy na przestrzeni tych 55 maratonów zdarzył się kiedy kolwiek moment zwątpienia, chęć zrezygnowania z biegów, myśl typu: „mam już dość i kończę z tym”?

R.Sz.: Nie. Pojawiają się za to nieco inne myśli. Człowiek cza sami nie jest do końca przygoto wany do tych biegów i ma chwile wewnętrznej walki, słabości. Musi odczytywać sygnały swojego organizmu. Czasem jest za słabo przygotowany, albo nie ma danego dnia odpowiedniej dyspozycji, czy to na skutek przeziębienia, czy jakichś życiowych perypetii. Nawet jeśli nasz organizm jest dobrze przygotowany do biegu, to akurat w dniu startu może nie być w odpowiedniej formie. Są to kryzysy, które człowiek stara się przełamać. Ukończyłem wszystkie maratony, w których wystartowa łem. Biegałem też w różnych inten cjach. Biegałem z córką, synem, żoną, a przecież oni byli na słab szym poziomie ode mnie. Biegałem w różnych strefach czasowych. Mój rekord życiowy miał miej sce dawno temu, bo w 2001 roku, w Berlinie. Miałem 30 lat, a zatem byłem w wieku optymalnym. Pobiegłem wtedy w czasie 02:38. Biegałem jednak również marato ny w czasie 4, 5, a nawet 6 godzin. Za każdym razem sposób biegania dobierałem do tego, na ile udało mi się przygotować do danej imprezy. Z córką biegłem kiedyś w Nowym

fot. Archiwum Roberta Szycha ›

Jorku. Ona bardzo chciała złamać czas 4 godzin i 30 minut i to jej się udało. Przebiegła w 4 godziny i 27 minut. Bardzo się wtedy cie szyła, był to jej rekord życiowy. Dla mnie nie był to problematycz ny bieg, miałem być wsparciem dla córki. Pamiętam też dobrze maraton, w którym na odcinku 30 kilometrów biegłem razem z synem. Wszystko po to, aby mu doradzać, pilnować, żeby nie prze sadzał i hamować jego zapędy. Ten sport stał się przygodą życia nie tylko moją, lecz całej mojej rodziny. Jest zaszczepiony w nas wszystkich. Troje moich dzieci uczestniczyło w procesie mojego przejścia przez sport. Małżonka Katarzyna również biegała jako młoda dziewczyna. Poznaliśmy się zresztą na stadionie lekkoatletycz nym. To sport nas połączył i cały czas ta pasja jest razem z nami. Nasze dzieci też złapały tego spor towego bakcyla. Mamy dwóch synów i córkę. Pierwszy syn, Se bastian, dosyć dobrze grał w piłkę na poziomie drugiej ligi. Walczył też o pierwszą ligę i ekstrakla sę. Córka Klaudia poszła w moje ślady. Interesowały ją biegi śred nie, czego efektem były wysokie 4 miejsca w mistrzostwach Polski w biegach na 800 i 1500 metrów. To z kolei spowodowało jej wy jazd na stypendium sportowe do USA, na studia, gdzie mieszka do dziś. Nasze najmłodsze dziecko, drugi z synów, Maciej, również grał w piłkę. Wyraźnie zatem sport kształtował nasze dzieci, a ja przez te wszystkie lata uczestniczyłem w kolejnych biegach. Po jakimś czasie dotarło do mnie, że bieganie może być sposobem na życie, a nie tylko dodatkiem popołudniowo ‑wieczornym po pracy. Kluczowa była śmierć Taty (11 lat temu), która dała mi sporo do myślenia i spowo dowała, że postanowiłem zmienić swoje życie w zakresie pracy za wodowej. Wtedy to właśnie po stanowiłem, że całą swoją energię skieruję na to, żeby wokół biegania

budować nasze życie. I tu pojawiły się trzy podmioty związane z bie ganiem, które pozwoliły mi spełnić się również zawodowo. Dzisiaj jestem w nich umocowany jako prezes (Ruchowa Akademia Zdro wi), właściciel (RAZ EVENT Robert Szych) lub udziałowiec (RAZ Event Marathon). Nadal jednak biegam i dlatego uzbierało się już 55 mara tonów. Czasami udaje mi się prze biec 1, 2 lub nawet 3 w roku, póź niej zdarzają się momenty prze rwy. Biegam wtedy biegi krótsze, półmaratony lub poświęcam czas na przygotowanie imprezy – even tu lub siebie do kolejnego własnego wyzwania maratońskiego. Od de

biutu maratońskiego w 1998 roku minęło już 27 lat, a zatem średnia to 2 maratony w roku.

A.J.: Co trzeba zrobić, żeby utrzy mać tak świetną formę? Ile czasu poświęca Pan na przygotowania i gdzie najchętniej trenuje?

R.Sz.: Tak naprawdę pasja bie gania stała się integralną częścią mojego dnia. Uczę również biegania innych i staram się u tych osób za szczepić je jako formę przyjemno ści, odreagowania problemów dnia codziennego. Regularnie, 3 razy w tygodniu, prowadzę zajęcia bie gowe z dorosłymi. Kiedyś prowadzi łem także grupy młodzieży w wie

ku 15–20 lat. Byłem zatrudniony do datkowo jako trener w klubie spor towym, gdzie moi wychowankowie jeździli na zawody. Wówczas przez cały czas biegałem razem z nimi i utrzymywałem formę. Biegałem również amatorsko, w czasie, kiedy nie jeździłem z nimi na wspomnia ne imprezy biegowe. Realizowałem swoje maratony i utrzymywałem wysoki poziom przygotowania. To moja młodzież podwyższała ten poziom. Trenowałem razem z tymi młodymi osobami, a dodatkowo od bywałem treningi wytrzymałościo we. 12 lat temu zaprzestałem szko lenia dzieci i młodzieży, decydując się już tylko na treningi z dorosłymi. Przekonuję ich, że warto przyjść na stadion czy do lasu i ra zem pobiegać. To osoby w wie ku 40–70 lat, na różnym poziomie, repre zentujące rożne profesje. Muszę odpowiednio dostosowywać do nich ćwicze nia i zadania. I to równocześnie mobilizuje mnie do sportowego trybu życia. Cały czas aktywnie uczestniczę w tych zajęciach. Nie przyglądam się im biernie z boku, wszystko robię razem z uczniami. Realizuję ten sam trening, czasami tylko mam inne tempo – biegam z reguły z naj mocniejszą grupą. Aczkolwiek nie zawsze mi się chce. (śmiech) Dzięki temu, że stworzyłem klub, jakim jest Ruchowa Akademia Zdrowia, w którym jestem prezesem i tre nerem, utrzymuję formę. Moja małżonka jest wiceprezesem klubu, a starszy syn prowadzi zajęcia mo toryczne. To mocno nas mobilizuje do ciągłego ruchu. Ja nie muszę tego planować. Naturalnym stało się, że w poniedziałki jestem na sta

fot. Archiwum
Roberta Szycha ›

dionie, a we wtorki biegam po lesie, do którego mam zaledwie 100 me trów. To wpisane jest w mój dzień tak samo jak śniadanie, obiad, ko lacja czy praca. Codziennie lub co drugi dzień po prostu wychodzę i trenuję. Czasem chce mi się bar dziej, czasem mniej, ale to robię. To już jest nawyk, integralna część mojego życia. Raz mogę na trening poświęcić pół godziny, innego dnia półtorej, ale on na pewno jest.

A.J.: Czy zdarza się, że wybiera Pan miejsca na swoje treningi konkretnie pod potrzeby danego maratonu i jego specyfiki? Czy bywa, że są one położone dalej od miejsca zamiesz kania i wtedy zasiada Pan za kółkiem swojego Subaru, aby do nich dotrzeć?

R.Sz.: Oczywiście! Nie wszystko jest na miejscu. Teraz na przykład planujemy wyjazd do Zakopane go. Ze Szczecina warto udać się tam wygodnym i komfortowym samochodem. Od pewnego czasu

jestem związany z marką Subaru. Ze względu na mój wiek wybrałem samochód, który na pewno spełnia również potrzeby „leśnych dziad ków”. (śmiech) Oczywiście mam tu na myśli wygodę tego SUV‑a. Jakiś czas temu zacząłem biegać również w takim terenie, a to wymaga odpo wiedniego przygotowania. Nie przez przypadek byłem ostatnio w Szklar skiej Porębie i w Karpaczu, w okre sie letnim i zimowym. To za sprawą mojego tegorocznego startu w Eve rest Maratonie. Musiałem wiele razy pokonywać 5–6‑godzinną trasę samochodem, aby móc odbyć specjalne treningi pod kątem tego typu imprezy. W Szczecinie mam do dyspozycji tereny bardziej płaskie, ale jest też Puszcza Bukowa – teren leśno ‑górzysty, na którym realizu jemy treningi trailowe. W okresie zimowym, co miesiąc, odbywa się tam cykl biegów city trail na 5 ki lometrów, w którym również uczestniczę. W Szczecinie jest

jedna z najtrudniejszych tras tego typu w Polsce. Jest to bieg sieciowy, który odbywa się w 5 miastach. U nas realizowany jest we wspo mnianej puszczy i tam trzeba pod jechać. Wygodne i pakowne Subaru naprawdę wtedy się sprawdza.

A.J.: Dlaczego zdecydował się Pan akurat na Subaru?

R.Sz.: Powodów było kilka. Przede wszystkim wynikało to z potrzeby wygodnego auta dla mnie i rodziny. Duży wpływ miała także lojalność do marki, wyni kająca ze współpracy. Pamiętam, jak 12 lat temu jako jednooso bowa działalność gospodarcza

RAZ EVENT Robert Szych posta nowiłem organizować eventy bie

gowe. Szukałem wtedy solidnego partnera motoryzacyjnego, który dodałby im prestiżu. Organizowany był wówczas pierwszy PZU Maraton Szczeciński, a ja byłem jego po mysłodawcą. Przyciągnąłem PZU i sam realizowałem to wydarzenie przez 5 lat jako dyrektor. To wtedy nawiązałem współpracę z Grupą Polmotor i tam wybraliśmy mar kę Subaru do naszego maratonu. Skoro dystans był królewski, to chcieliśmy, aby towarzyszyła mu prestiżowa marka. Grupa Polmotor ma w swojej stajni Nissana, Kię i Subaru. Wybraliśmy Subaru, które stało się naszym partnerem. To wtedy miałem kontakt z tą marką po raz pierwszy: demonstrowane były samochody Subaru, udostęp

niane były wersje demo, które mia łem wtedy okazję testować. Po ja kimś czasie prywatnie postanowi łem również wybrać tę markę. Mar kę, która się sprawdzała. Z uwagi na to, że mam kilka różnych projektów biegowych, w tak zwa nym międzyczasie pojawiały się również inne marki samochodów, ale ja zdecydowałem się na Subaru. Słuszność mojego wyboru potwier dziła córka, która od 12 lat mieszka w Stanach Zjednoczonych. Kiedy przyjechała na maraton 2 lata temu, usłyszałem od niej: „Tato, ty jeź dzisz Subaru! To jest prestiż!”. Mój Forester zrobił na niej naprawdę duże wrażenie. Napęd na 4 koła, silnik w układzie bokser, szyber dach, skórzana tapicerka – była za

chwycona. Kiedy powiedziałem jej, że przecież też ma SUV‑a i też jest z niego zadowolona, odparła: „No tak, ale twoja marka jest w Stanach znacznie wyżej notowana”. Podob nie na wieść o zakupie przeze mnie Subaru reagowali moi znajomi. Miło słyszeć, że intuicja nie zawiodła mnie przy zakupie samochodu. Ge neralnie ufam jej w życiu. Zawsze podpowiada mi, jakich wyborów dokonywać i jak dotąd są to dobre decyzje. (śmiech)

A.J.: Od jak dawna jeździ Pan Foresterem?

R.Sz.: Od roku jeżdżę nim pry watnie, natomiast niezmiennie od 12 już lat co roku Subaru jest part nerem moich projektów i zawsze się sprawdza pod każdym względem.

A.J.: Wróćmy na trasy biegowe. Który z maratonów w Pana karierze był najciekawszy i dlaczego? Który pozostawił najlepsze wspomnienia?

R.Sz.: Za sprawą tych 55 mara tonów odwiedziłem praktycznie wszystkie kontynenty. Przez to, że ta przygoda trwa już 27 lat, moje potrzeby dotyczące satysfakcji z biegu maratońskiego były różne. Kiedy byłem młodszy, oczekiwałem szybkich tras. Chciałem rywali zować w wysokich kategoriach. Berlin był u mnie na pierwszym miejscu jako trasa szybka i z dużą liczbą kibiców. Jeśli natomiast chodzi o przeżycia, aspekty wize runkowe i te mocno energetyczne, na prowadzenie wysuwa się Nowy Jork. To największy, najbardziej komercyjny, ale też najbardziej pre stiżowy maraton, jeśli chodzi o roz głos. Nawet jeśli ktoś nie interesuje się maratonami, mówi: „Łał, byłeś w Nowym Jorku!?”. A ja, owszem, byłem tam i 8 razy biegłem. Ten maraton towarzyszył mi na różnych etapach mojego życia. 27 lat temu mój syn miał 6 lat, córka 5, a młod szego syna nie było na świecie. W tym czasie moje dzieci wydo roślały. Starszy syn ma już 34 lata, córka skończyła 32, młodszy syn

ma 21, a ja dalej biegam! Dzieci w tym czasie również zdobyły swo je pierwsze medale. Najbardziej prestiżowy sportowo jest Boston Maraton, bo jest to najstarsza tego typu impreza na świecie. W przy szłym roku odbędzie się już jego 130. edycja. To tam w 1972 roku po raz pierwszy pobiegła kobieta. Tymczasem w Berlinie maraton ma zaledwie 40 lat historii, w Nowym Jorku też mniej więcej 35–40. Pod sumowując, trudno jest mi wybrać jeden konkretny bieg. W bieganiu jest zawsze wiele niewiadomych. Bieg za każdym razem zachwyca czymś innym. Czasami zachwyca mnie to, że jestem dobrze przygo towany i mogę mieć satysfakcję z tego, że od początku do końca, na odcinku 42 kilometrów mam cały bieg pod kontrolą, a pod koniec potrafię biec nawet szybciej, niż na początku. Są kibice, jest energia, zawsze biegam w koszulce z napi sem Polska i z orzełkiem. To dodaje sił, kiedy ludzie wkoło wykrzykują nazwę naszego kraju lub moje imię, które również widnieje na ko szulce. Te duże biegi zawsze robią piorunujące wrażenie. W Bostonie czuć atmosferę tej imprezy na uli cach, w restauracjach, pubach i sklepach. Widać, że tam wszyscy nią żyją. Obcy ludzie, widząc mnie w dresie i sportowym ekwipunku, zaczepiają i pytają, skąd jestem. Cieszą się, że mogłem przyjechać do ich miasta z Europy, specjalnie na ich bieg. Z kolei tegoroczny Eve rest Maraton pozostawił jeszcze inne wspomnienia. Teraz nie mam już 30 lat, lecz 54. Ten najtrudniej szy dla mnie bieg świata odcisnął bardzo duże piętno na mojej duszy. Ciągle spotyka mnie coś nowego. Nie zawsze wszystko mamy pod kontrolą i musimy mieć w sobie pokorę do biegania, nawet jeśli biega się tak długo jak ja. Okazuje się, że organizm na wysokościach inaczej reaguje i trzeba zwolnić, nawet iść. Bywało, że osoby star sze i bardziej otyłe lepiej znosiły aklimatyzację niż ja! Cała moja

przeszłość biegowa nie pomogła, bo nie mogłem szybko biec pod Evere stem. Był to mój najwolniejszy jak dotąd maraton z wynikiem 07:56. W porównaniu z innymi maratona mi był to słaby wynik. Aczkolwiek wcale nie byłem na końcu. Byłem w połowie stawki. Zwycięzca tego biegu ukończył go w czasie 4 go dzin. Biegł zatem dwa razy dłużej niż biega się w płaskim terenie. Skoro zatem taki bieg zajmuje mi zazwyczaj 3 godziny, to tutaj po winienem pobiec w 6 godzin, a nie w 8. Przebiegłem ten maraton po nad dwa razy gorzej niż normalnie, ale na mecie pojawiły się łzy szczę ścia i ogromna satysfakcja!

A.J.: Z tym biegiem wiązał się pewien szczytny cel.

R.Sz.: Tak. Szczytne cele to jed na z tych rzeczy, które pojawiają się w bieganiu i które pomagają się motywować. Na początku chciałem po prostu spełniać swoje marzenia. Chciałem pobiec w Nowym Jorku, Sydney, Sztokholmie, Hamburgu, Rzymie, Honolulu, Atenach czy pod Everestem. Później jednak zrodziła się myśl: „Czemu nie zrobić jeszcze czegoś dla kogoś?”. Everest był tego przykładem. Kiedy byłem już zgłoszony do biegu, a do startu były jeszcze 4 miesiące, pojawił się po mysł, żeby założyć odpowiedni cel i komuś pomóc. I faktycznie, udało się znaleźć chłopca, podopiecznego Fundacji Mam Marzenie, z którą współpracuję w Szczecinie od 10 lat. Każdego roku chcę dziękować loso wi za to, że u mnie wszystko układa się dobrze, że moja rodzina jest zdrowa i wszystko idzie w dobrym kierunku. Dlatego raz w roku orga nizuję charytatywną imprezę non profit. Spodobało mi się to, że dzieci zrzeszone w Fundacji Mam Marze nie mają piękne marzenia. Trudno jest im je realizować ze względu na fundusze. Z drugiej strony cierpią na choroby, które zagrażają ich ży ciu. W związku z tym postanowiłem każdego roku w Szczecinie organi zować 25‑godzinny bieg, podczas

którego zbieram środki na realizację marzenia któregoś z podopiecznych tutejszego oddziału fundacji. Kiedy jechałem pod Everest, pomyślałem, że i tym razem zrobię zbiórkę pu bliczną dla tej fundacji. Miałem już wtedy wszystko opłacone. Trzecia firma, w której jestem umocowany jako współwłaściciel – firma tury styczna, która wozi ludzi na naj większe maratony świata, miała bardzo dobre wyniki finansowe w minionych 3 latach. Dlatego mo głem wykupić mój najdroższy, jak dotąd, wyjazd właśnie pod Everest. Pomyślałem wtedy, że może warto coś jeszcze wokół tego wyjazdu zbudować, zebrać dla kogoś środki.

Poprosiłem fundację, żeby znalazła mi podopiecznego, który ma marze nie „aktywne”. Przysłano mi wtedy listę ośmiu podopiecznych z całej Polski. W Szczecinie nikt takiego sportowego marzenia nie miał. Moją uwagę zwrócił siedmiolatek z Trójmiasta, którego marzeniem było odwiedzić Zakopane. Chłopiec marzył o pobycie w polskich górach. Choroba spowodowała, że nigdy nie był z rodzicami na takich wa kacjach. Okazało się, że w rodzinie jest trójka chłopców w wieku 10, 9 i 7 lat i oni faktycznie nigdy nie byli w górach. Adaś, bo tak na imię ma siedmiolatek, bardzo marzył o Zako

panem i Giewoncie. Stwierdziłem, że to właśnie jemu chcę pomóc i skontaktowałem się z trójmiejskim oddziałem fundacji. Nawiązałem kontakt z liderem wolontariuszy i ten potwierdził, że w grudniu chłopiec wypowiedział dokładnie takie życzenie, a ma zdiagnozo waną białaczkę. Dowiedziałem się, że trzeba będzie zebrać około 20 ty sięcy złotych i ogłosiłem taką zbiór kę w szczególnym momencie. Otóż w tym roku naszej firmie udało się podpisać kontrakt na bycie polskim przedstawicielstwem Maratonu Bostońskiego. Jak wspomniałem, to bardzo prestiżowy, najstarszy mara

ton świata. Mieliśmy już wcześniej podpisane kontrakty z Berlinem, Nowym Jorkiem, Chicago, Londy nem, Sydney, Rio de Janeiro czy Orlando. Boston do tej pory był przez nas niezdobyty. W tym roku po raz pierwszy byliśmy tam z klientami. Ja również biegłem w maratonie, był to mój trzeci start w tym mie ście. Postanowiłem, że to właśnie na jego mecie ogłoszę, że ten bieg jest tylko przygrywką do Everest Maratonu, na który wybieram się już za sześć tygodni i podczas którego będę zbierał fundusze dla Adasia. Podałem odpowiednie konto i dane fundacji. Bieg w Bostonie odbywał

się w Poniedziałek Wielkanocny, ogłosiłem wtedy zbiórkę i faktycznie wszystko się udało!

A.J.: Jak wyglądały przygoto wania do Everest Maratonu?

R.Sz.: Tak naprawdę rozpoczą łem je zaraz po powrocie z Bostonu. Najpierw nastąpił etap regeneracji, bo faktycznie byłem zmęczony. Tamtejszy maraton udało mi się przebiec w czasie 03:12. Było to trochę nierozsądne w tak krótkim czasie szykować się do kolejnego biegu. Prawda jest jednak taka, że decyzję o Bostonie podjąłem już rok wcześniej, a Everest pojawił się na horyzoncie pół roku po decyzji bostońskiej, z której nie mogłem się już wycofać. A zatem po Bostonie musiałem wypocząć. Był to tydzień regeneracji, masaży i akupunktury. Korzystam z medycyny naturalnej i pomocy doktora Janusza Dąbrow skiego, bardzo dobrego lekarza ze Szczecina. U niego regeneruję się za pomocą akupunktury i baniek chińskich. Zawsze dbam tak że o właściwe uzupełnienie wita min i mikroelementów. Sprawdza się tu stara szkoła – sok z buraka i z marchwi. Mój przyjaciel olimpij czyk, Grzesiu Sudoł, posiada firmę, która wypożycza namioty tlenowe. Po ustawieniu odpowiedniej wyso kości można w nich spać, w takich symulowanych warunkach, bez konieczności faktycznego wyjazdu w góry, jak Alpy czy Himalaje. Wy pożyczyłem namiot, rozstawiłem w pokoju i spędzałem w nim noce, a małżonka przystała na taką izo lację. (śmiech) Przez kolejne dwa tygodnie sukcesywnie, co 2, 3 dni, podkręcałem wysokość, od 1700 do prawie 3000 metrów. Aklimatyzo wałem się. Mój organizm zaczął się powoli przystosowywać do warun ków hipoksji, czyli niedotlenienia. Fizycznie wyjątkowo o siebie dbałem, mimo to nie obyło się bez komplikacji. W tygodniu przedwy jazdowym, na 3 dni przed wylotem do Katmandu w Nepalu, złapałem infekcję. Często jest tak, że kiedy

człowiek osiągnie już formę, staje się na wszystko wyczulony. Ła two wtedy jest coś złapać. Mimo wszystko, z dużym niepokojem i respektem, wyruszyłem. Wie działem, że zrobiłem wszystko, co mogłem, by przygotować się możli wie maksymalnie. Robiłem więcej treningów crossowych. Wykorzy stując swoje Subaru, podjeżdżałem w weekendy do Karpacza i Szklar skiej Poręby, żeby się wzmocnić. Trenowałem też w Puszczy Buko wej. Byłem zatem dobrze przygoto

wany. Niestety, jak się okazało, pod Everestem było mi ekstremalnie ciężko. Kiedy to wspominam, mam łzy w oczach. Każdego kolejnego dnia walczyłem tam, żeby w końcu się zaaklimatyzować. Trzykrotnie chciałem rezygnować, bo mój orga nizm się buntował. Towarzyszyły mi niska saturacja, zawroty głowy, mdłości i niepokój. Tylko jakaś siła wewnętrzna i obrany cel po wodowały, że przesuwałem swoje granice, by dotrzeć do Everest Base Campu na wysokość 5360 m n.p.m.

Ten trekking trwał 10 dni. Ma szerowaliśmy z Lukli do Namche i potem już „pod prąd” po trasie maratońskiej – najpierw w terenie rekreacyjno ‑parkowym. Były wą wozy, a od trzeciego czy czwartego dnia towarzyszyły nam już majesta tyczne himalajskie szczyty. Na lo dowcu pod Everestem spędziliśmy ostatnią noc i wtedy dopiero zaczę ło się nasze prawdziwe wyzwanie, czyli bieg maratoński. W moim przypadku nie był on prawdziwym biegiem, a raczej marszobiegiem. Moim celem było po prostu dotar cie do mety.

A.J.: Czy oprócz buntu organizmu jeszcze jakieś oczekiwania rozminęły się z zastaną tam rzeczywistością?

R.Sz.: Tak na prawdę wszystko było tam nowe. Lata biegania, ciągły kontakt ze sportem i dbałość o siebie powodowały, że charaktero logicznie byłem ukształtowany jako ktoś z moc ną osobowością. Jestem w stanie znieść dużo bólu i cierpienia. Cią gle przesuwam te granice. W mara tonie nie zawsze wszystko odbywa się po naszej myśli i bywa, że trzeba zacisnąć zęby. Czasami łapały mnie na przykład mocne skurcze, a i tak udawało mi się dotrzeć do mety i poczuć zwycięzcą. Tymczasem pod Everestem przyszło mi się mie rzyć z nowymi wyzwaniami. Jakiś czas temu, podczas pobytu w ame rykańskim Grand Canionie, poja wił się u mnie lęk przestrzeni. Nie mogłem podchodzić do krawędzi, a na otwartej przestrzeni pojawiał

fot. Archiwum Roberta Szycha ›

się strach. Pod Everestem to tak że okazało się nie lada wyzwaniem. Od razu, na dzień dobry, musiałem po raz pierwszy w życiu przelecieć pięcioosobowym przeszklonym he likopterem. Była to pierwsza bariera, którą zmuszony byłem przełamać. Po jakimś czasie musiałem pokonać podwieszane mosty linowe, na po czątku „spokojne”. Za chwilę wy rastały jednak przede mną kolejne, o długości 40 metrów i zawieszone 100 metrów nad przepaścią. Taki most cały się bujał, a trzeba przecież było po nim przejść. Co więcej, pod czas właściwego maratonu trzeba było po nim przebiec, bo wracaliśmy przecież tą samą trasą! Biegłem rów nież ścieżką o szerokości 1,5 metra, a z boku miałem przepaść o głębo kości 150 metrów. To wszystko, plus wysokość, robiło swoje. Nigdy wcze śniej nie byłem wyżej niż na pozio mie 3000 m n.p.m. Tymczasem tutaj, od razu drugiego dnia, znalazłem się w Lukli na wysokości 2800 m n.p.m., a cała przygoda dopiero się zaczyna ła. Pod Everestem wszystko zaska kiwało. Nawet kultura ludzi w Ne palu. Zauważałem ich skromność i biedę, a zarazem siłę charakteru i uduchowienie. To ludzie, którzy zachowują duży spokój i szacunek do natury. To udzielało się również nam, zawodnikom. Wyraźnie odczu waliśmy, że jesteśmy w wyjątkowym miejscu. Towarzyszyły nam nie tylko piękne widoki, ale również obrazki tragarzy dźwigających ogromne ciężary, co uświadamiało nam, jak trudno może być w życiu. Tymczasem my przyjeżdżający do tego świata z Europy, z wielkiej cywilizacji, nie mogliśmy poradzić sobie ze zwykłym kilometrowym podejściem, co chwilę musieliśmy się zatrzymywać, widzieliśmy, jak bardzo nasza kondycja odbiega od kondycji tubylców. Oni biegają i energicznie chodzą, a my mamy problem ze zwykłym oddychaniem. Trzeba zachować duży respekt, jeśli marzy się o biegu w tym najwyż szym możliwym miejscu świata, którego start zlokalizowany jest

na wysokości 5360 m n.p.m. Byłem wcześniej na wielu kontynentach i wiele widziałem, a tutaj znowu odkryłem coś nowego. Okazało się, że jest to miejsce magiczne, najciekawsze spośród wszystkich, które dotąd dane było mi odwiedzić. Everest Maraton był kwintesencją wysiłku, sportu, kontrolowania wła snych odczuć, szacunku do natury i ogromu pozytywnej energii. W tym biegu wyjątkowy był również team. Tworzyliśmy naprawdę fajną grupę 20 osób. Byli w niej Australijczycy, osoby z RPA, USA, Izraela i Pakistanu oraz pięciu Polaków. Przez cały czas bar dzo się wspieraliśmy.

A.J.: Czy planuje Pan kiedyś powtó rzyć ten bieg? R.Sz.: Tak, cho dzi mi to po głowie. Generalnie moja małżonka bardzo lubi góry i to ona in spirowała mnie do pierwszych startów w górach. Wcześniej byłem biegaczem stadionowym i miej skim. Żona biegała natomiast w Szklar skiej Porębie, Górach Izerskich, Górach Stołowych, a ja jeździłem jako jej support. Teraz po wtarza, że za 2 lata Everest Maraton musimy przebiec razem. Mam już doświadczenie i wiem, jak należy się dobrze do niego przygotować.

i nie zdążyłem wyraźnie poczuć tamtejszej atmosfery. Dostałem się tam z losowania. Ten maraton należy do wielkiej szóstki ma ratonów obok imprez w Nowym Jorku, Bostonie, Chicago, Londynie i Berlinie. Jeżeli ktoś ukończy tych 6 biegów, wchodzi do elitarnej grupy Marathon Majors. Otrzymuje wówczas dodatkowy medal, koni czynkę reprezentującą te 6 miejsc. Wszystkie te maratony miałem już wybiegane, za wyjątkiem Tokio. Kiedy już się tam znalazłem, wie

A.J.: Na koncie ma Pan również maraton w Tokio. Czym na tle innych wyróżniała się impreza organizowa‑ na w kraju będącym kolebką Subaru?

R.Sz.: Ten bieg cechowały przede wszystkim duży porządek i niezwykła kultura. Napraw dę mnie to zadziwiało. Niestety w Tokio byliśmy bardzo krótko

działem, że wisienką na torcie będzie właśnie ten dodatkowy medal i odznaka potwierdzająca moje wstąpienie do wspomniane go klubu. Miałem ukończyć cykl 6 największych maratonów świa ta. I to właśnie nadawało biegowi w Tokio dodatkowego prestiżu. Co zwróciło moją uwagę? Na pewno ludzie, którzy zachowywali się bardzo higienicznie. Wolontariu szy było tam prawie tylu ilu sa mych uczestników biegu. Wszyst ko było poukładane, posprzątane. fot.

Archiwum Roberta Szycha ›

Był to też pierwszy bieg w Tokio po pandemii i zapewne dlatego był trochę spokojniejszy, bez wielkie go kibicowania. Spędziłem tam łącznie tylko 5 dni. Przebiegłem maraton i musiałem od razu wra cać na event w Szczecinie. Za dużo działo się tam wokół samego biegu, żeby móc doświadczyć tamtejszej kultury. Zabrakło po prostu czasu. Bardzo chciałbym kiedyś wrócić do kolebki Subaru na dłużej, by lepiej poczuć i poznać Japonię.

A.J.: Pana firma pomaga spełniać marzenia o startach w najwięk szych maratonach świata. Jakie wymogi trzeba spełnić, aby móc ubiegać się o pakiety startowe?

R.Sz.: Wystarczy mieć chęć i przygotować się do biegu. Nasza firma RAZ Event Marathon jest turystycznym, sportowym biurem podróży, które staje się partnerem dla największych maratonów. Je steśmy ich przedstawicielstwem w Polsce. Kontraktujemy określoną pulę numerów startowych, które są uwolnione od wszystkiego. W tym przypadku niczego nie trzeba loso wać, nie trzeba też szybko biegać. Jesteśmy firmą, która organizuje wyjazdy turystyczne, których celem jest udział w maratonie. Dla osób towarzyszących budujemy ofertę związaną ze zwiedzaniem. Warto podkreślić, że od 11 lat jeste śmy jedyną firmą w Polsce, która ma dostęp do numerów startowych na Nowy Jork. Oprócz tego mamy numery na Berlin, Boston, Chicago, Londyn, Sydney, Paryż, Orlando, Honolulu, Kapsztad, Rio de Janeiro i ciągle walczymy o Tokio. Jeste śmy już sprawdzonym operatorem, każdego roku przechodzimy odpo wiednią weryfikację. Każdy chętny do udziału w którymś z wymienio nych maratonów może zgłosić się do nas i jeśli tylko mamy dostęp do numerów na daną imprezę, może wykupić pakiet startowy wraz z pakietem wyjazdowym. My taki wyjazd obsługujemy i jedziemy z grupą jako jej rezydenci i opie

kunowie. Przed każdym dużym biegiem prowadzę odprawę mara tońską, aby dozbroić jeszcze osoby startujące we wszelkie potrzebne informacje. Wszystko zatem budo wane jest wokół startu, a dodatko wo oferujemy zwiedzanie.

A.J.: Jaki jest koszt startu w takim maratonie przez duże M?

R.Sz.: Ceny są różne. Samych pakietów nie wolno nam sprzeda wać, nie wolno na nich zarabiać, dlatego musimy wypracowywać zy ski na usłudze turystycznej. Ceny pakietów startowych wahają się od 300 euro do 1000 funtów. Taki jest koszt samego biletu uprawnia jącego do udziału w biegu. Dla po równania, w Polsce biegi kosztują 100–300 złotych.

A.J.: Na ile wcześniej należy zainteresować się taką imprezą?

R.Sz.: Dawniej wystarczyło zgłosić chęć startu na 4–6 mie sięcy przed maratonem. Obecnie zainteresowanie jest tak ogromne, że trzeba aplikować na 10–12 mie sięcy wcześniej. Niektóre imprezy wyprzedają się nawet w kilka sekund. Nasza firma sprofilowa na jest na grupę premium. Oferu jemy prestiżowe wyjazdy. Biegów maratońskich na świecie są tysiące. My skupiliśmy się na wy jazdach na najbardziej prestiżowe biegi lub te organizowane w daleko położonych zakątkach świata, jak wspomniane Rio de Janeiro, Hono lulu, Kapsztad czy Sydney. Z kolei Berlin, Nowy Jork, Boston, Chicago i Londyn to imprezy prestiżowe, w których każdy chce wziąć udział. Nadal staramy się o wspo mniane Tokio.

A.J.: O jakim maratonie marzy Pan pod kątem własnego startu, a jaki kierunek chciałby jeszcze zaoferować z czasem Polakom? Czy jest taka perełka?

R.Sz.: Właśnie szukam tej pereł ki. Bardzo chciałbym, aby nasza fir ma miała w ofercie maraton w To

kio. Wtedy mielibyśmy całą wielką szóstkę. Jest taki maraton, który obsługuje tylko jeden tour operator na świecie. To Antarktyda. Biega się tam na śniegu, od tyczki do tyczki, tam i z powrotem. Fascynuje jednak to, że jest to inny kontynent. Nie do końca jestem przekonany, że na pewno chcę to zrobić. Jest też opór finansowy. Byłby to bowiem bardzo wysokobudżetowy wyjazd. Dla porównania: nasze wyjazdy to wydatki rzędu 12–20 tysięcy złotych za tydzień, Everest to już 20–30 tysięcy złotych, tymczasem Antarktyda to aż 25 tysięcy dola rów! Ostatnio ktoś namawiał mnie, żeby zaliczyć ekstremalny Sahara Marathon. Moje plany i marzenia cały czas ewoluują. Jednocześnie obecnie przewartościowuję swoje cele. Jednym z nich będzie praw dopodobnie skrócenie dystansów, żeby troszkę zwiększyć dynamikę i dać odpocząć organizmowi od dłu gich biegów. Pojawia się też druga myśl – o spróbowaniu innej dys cypliny. Fascynuje mnie triathlon. Chciałbym się w nim sprawdzić, poczuć to zmęczenie. Pojawiają się jeszcze w mojej głowie Szanghaj, Mur Chiński czy Afryka, bo w niej jeszcze nie byłem. Cały czas szu kam nowych wyzwań. A może po jadę gdzieś daleko moim Foreste rem? (śmiech)

A.J.: Chęci, finanse i chyba jeszcze potrzeba dobrego zdrowia, by zacząć przygodę z bieganiem?

R.Sz.: Chęci są najważniejsze. Finanse, owszem, mają znaczenie, ale przy biegach zagranicznych. Bieganie można jednak zacząć w Polsce – przebiec maraton w Warszawie, Krakowie, Szczeci nie czy Gdańsku. Finanse zaczy nają odgrywać rolę przy wyborze atrakcyjniejszych kierunków. Przygodę z bieganiem na pewno trzeba rozpocząć od małych dy stansów, od joggingów porannych lub wieczornych. Pierwszym kro kiem powinien być zawsze udział w małych zawodach, na 5 i 10 ki

lometrów. Dopiero wtedy powin niśmy myśleć o półmaratonie, a na końcu o maratonie. Proces przygotowań powinien trwać od 2 do 4 lat, w zależności od tego, jak aktywny tryb życia prowadziliśmy wcześniej. Ważne jest, na ile mieli śmy kontakt ze sportem i rekreacją oraz w jakim stopniu nasza sylwet ka jest przygotowana do takiego poruszania się. Jeżeli ktoś jest kanapowcem, nigdy się nie ruszał, to na pewno ma przed sobą 4 lata pracy. Jeśli natomiast ktoś regu larnie się rusza, uprawia sporty zimowe typu narty, jeździ na rowe rze i jest człowiekiem aktywnym, dzięki joggingom 3 razy w tygodniu szybko wskoczy na dystans 5 ki lometrów. Ważne jest, żeby nie bać się startować i nie wstydzić tego, że biegnie się z tyłu. Dzisiaj wyro zumiałość biegaczy jest inna niż dawniej. Kiedyś biegnący na końcu był wytykany palcami. Obecnie często większe owacje zbiera ostatni biegacz niż ten biegnący w środku, bo doceniany jest jego wysiłek. Dzisiaj tolerancja jest dużo większa i dla osób otyłych, z nie idealną sylwetką. Zatem zachęcam do rozpoczęcia biegania od trzech

razy w tygodniu, a później można tę liczbę zwiększyć do 5. Mogą być to również 3 biegi, a w miejsce dwóch pozostałych możemy wyjść na ro wer lub postawić na szybki marsz. W ten sposób przygotujemy się do biegów na 5 czy 10 kilometrów. Warto też zgłosić się do biegu, by mieć motywację, przyzwyczaić się do stresu startowego, do at mosfery biegu. W wielu miastach organizowane są parkruny, czyli 5 kilometrów o poranku w sobotę lub w niedzielę. Ich uczestnicy albo biegną, albo po prostu maszerują. Warto przynajmniej raz w miesiącu w okresie jesienno ‑zimowym taką piąteczkę sobie wyznaczyć. Wtedy nasze przygotowania na pewno pójdą w dobrym kierunku. Do biegania niewiele trzeba. Wy starczą dobre buty, które kupimy za 200–1000 złotych. Muszą to być buty biegowe, materiałowe, oddychające. Podobnie nie bę dziemy mieć problemu z doborem odpowiednich ubrań. Trudny do biegania jest czas jesienno ‑zimowy z uwagi na krótkie dni. Jako trener zawsze mówię, że nie ma złej po gody do biegania, trzeba się tylko odpowiednio ubrać.

A.J.: Na jakiej nawierzchni powinniśmy biegać?

R.Sz.: Najlepiej na parkowej. Jeśli mieszkamy w mieście, warto podjechać do pobliskiego parku, lasku i tam trenować. Szukajmy też terenów bezpiecznych. Dobrze jest znaleźć kogoś, kto będzie nam towarzyszył. Warto skorzystać z oferty stadionów. Naturalna na wierzchnia daje nam ten komfort, że nie obciążamy stawów. Parkowe ścieżki i leśne dukty są idealne. Asfalt rozważyłbym na końcu. Bie ganie po nim jest urazowe – mocno obciąża. Oczywiście mamy dzisiaj do dyspozycji bardzo dobre buty amortyzujące. Im mniej biegania po asfalcie, tym dłuższa kariera biegowa. Jako zawodowy biegacz biegałem po żużlu. Później pojawił się tartan. Biegi jednak realizowa łem w lesie. Dzięki temu mój układ kostny i stawowy mniej się zużył i dłużej mi służy.

A.J.: Jakie korzyści bieganie daje naszemu organizmowi?

R.Sz.: Są tysiące powodów, dla których warto biegać. Dla jednych będzie to chęć osiągnięcia ład nej sylwetki, utrzymania dobrego

fot. Archiwum
Roberta Szycha

zdrowia i pewnego rytmu. Chęć bycia sportowcem, człowiekiem fit. Bieganie to przede wszystkim czas spędzony z samym sobą i in westycja w siebie. Dużo biegania to mniej leków. Dzięki bieganiu lepiej czujemy własny organizm, słucha my go, łatwiej rozpoznajemy nasze samopoczucie, odczytujemy różne symptomy i potrafimy wychwy tywać stany chorobowe. Bieg to odstawienie elektroniki, obcowanie z naturą. Biegając, odczuwamy re laks, regenerujemy się, wietrzymy głowę. Układają się nasze myśli, a dotlenienie mózgu powoduje, że przychodzą nam ciekawe pomy sły i rozwiązania tego, co zdawało się nierozwiązywalne. Pół godziny truchtania dotlenia nas naprawdę mocno, a późniejszy szybki prysznic regeneruje tak, jakbyśmy wszyst ko zaczynali od nowa. Rano bieg zastąpi nam kawę, wieczorem po może zrzucić balast tego, co działo się w ciągu dnia. Biegając, odświe żamy swój umysł i ciało. Stajemy się jednocześnie jego rzeźbiarzem, a to daje nam zadowolenie. Gdy przełamujemy bariery i odczuwamy dużą satysfakcję z przebiegniętych kilometrów, wydzielają się endor finy. Osobiście traktuję również bieganie jako sposób na to, by być długowiecznym i przez długie lata odczuwać młodość. Bieganie to taki eliksir młodości. Człowiek aktywny żyje dłużej. Bieganie to zatem nie tylko sposób na życie, ale również na to, by jego jakość była lepsza.

A.J.: A kiedy już staniemy na starcie naszego pierwszego maratonu, co będziemy czuli?

R.Sz.: To zawsze jest duży stres, ale i ekscytacja. Dzień wcześniej musimy przygotować cały ekwipu nek, ubiór i odpowiednio się nawod nić. Rano przed startem na pewno trzeba zjeść odpowiednie, energe tyczne śniadanie. Jedni lubią płatki, owsiankę z otrębami. Inni jedzą ba nany z kanapką, a jeszcze inni bułkę z dżemem, wędliną lub jajecznicę. Indywidualna dieta powinna wy

starczająco zaspokoić nasz głód na dwie, trzy godziny przed wysił kiem. W czasie biegu jesteśmy też stale zaopatrywani w wodę. Co piąty kilometr musimy uzupełniać płyny. Buty muszą być odpowiednio duże, o rozmiar większe niż do chodzenia na co dzień, bo stopa w czasie marato nu lekko puch nie, a łuk stopy opada. W ten sposób unik niemy pęcherzy i problemów

z paznokciami. W internecie jest sporo informacji, ale trzeba je trak tować wybiórczo

wiedzieć, czy i co jest nie tak. Nigdy nie pozwoliłbym sobie na Everest, gdybym wcześniej dwukrotnie nie zrobił dokładnych badań wszyst

i wiedzieć, co nam się przyda, dlate go warto skonsultować to z profesjo nalistą. W każdym mieście są trene rzy prowadzący zajęcia z biegania (np. zajęcia BiegamBoLubię), którzy mogą nam dać wskazówki. Porady są zawsze dostosowane do danej osoby. Również ja oceniam, na ile może so bie dana osoba pozwolić i w jakim czasie powinna ukończyć bieg, a raczej w jaki sposób zaliczyć swój pierwszy maraton. Pierwszy maraton trzeba przede wszystkim ukończyć, nieważne jak: marszem, marszobie giem czy biegiem. Trzeba się odpo wiednio przygotować i realizować obraną strategię. Każdy, kto dobie gnie do mety, czuje się zwycięzcą i tak jest, bo dostaje swój medal!

A.J.: Co z badaniami lekarskimi?

R.Sz.: Są one obowiązkiem każ dego zawodnika. Szykując się do biegów, musimy wykonać przede wszystkim badania wydolnościo we, żeby zobaczyć, czy nie mamy ukrytych wad serca. Dodatkowo raz w roku musimy wykonać pełną morfologię. Dzięki bieganiu za czynamy zatem bardziej o siebie dbać. Regularnie się badamy, żeby

kich parametrów. Zawsze z dużym respektem podchodzę do każdego nowego projektu. Tym bardziej powinna wykazać go osoba, która dopiero zaczyna to robić. Pamię tajmy, że nasze parametry będą z czasem zmieniały się na naszą korzyść. Dzisiaj nie ma wielu prze ciwskazań do biegania. Nawet osoby chore kardiologicznie leczy się metodą poprzez ruch, nawet po zawałach. Jeżeli nie forsujemy organizmu, to bieganie jest wy siłkiem tlenowym, dostarcza tlen do naszych komórek, które dzięki temu mają funkcjonować lepiej. Znam sportowców astmatyków i cukrzyków, którzy zdobywają medale – wszystko jest kwestią odpowiednich treningów, badań, diety i prowadzenia przez dobrego lekarza. Warto też korzystać z do stępnej aparatury, jak zegarki, które mogą dziś mierzyć nasze tętno, saturację czy wysokość, na jakiej się znajdujemy. Przede wszystkim jednak należy słuchać własnego organizmu. Zalecam też, aby biegać w granicach rozsądku. Prawdziwe ściganie zarezerwowane jest dla zawodowców. Warto, aby bieganie

fot. Jan
Cetera ›

stało się przygodą na całe życie, a nie tylko chęcią zdobycia w krót kim czasie kilku medali. Moim marzeniem jest zostać najstarszym maratończykiem świata. (śmiech)

Umiejmy również zaakceptować to, że z wiekiem będziemy biegać co raz wolniej, będziemy słabsi. Natury nie oszukamy, w pewnym momen cie szybciej już nie pobiegniemy i trzeba się z tym pogodzić.

A.J.: Niech zatem Pana wskazówki z nami pozostaną i przełożą się na jakość naszego życia.

R.Sz.: Naprawdę warto o tę jakość dbać. Dzięki bieganiu ona na pewno się polepszy. W moim przypadku mogę mówić o dobrej jakości życia i w domu, i w po dróżach. Cieszę się, że mam auto, którym mogę pojechać rodzinnie w góry i wiem, że na pewno nie

będę taką podróżą zmęczony. Po przyjedzie jeszcze tego samego dnia mogę wykonać trening. Jeż dżąc innymi autami, wyglądało to niestety inaczej. Subaru sprawdza się w takich 5 , 6‑godzinnych po dróżach i zapewnia prawdziwy komfort. Na razie nie przytrafiła mi się żadna usterka mojego Forestera, podobnie jak sam nigdy nie miałem kontuzji podczas biegania. (śmiech)

A.J.: Serdecznie dziękuję za rozmowę. Jestem pewna, że niejeden czytelnik „Plejad” zachęcony przez Pana zakłada teraz buty i rusza na swoją pierwszą, a może kolejną przebieżkę.

R.Sz.: Dziękuję bardzo. Niech bieganie staje się wartością dodaną do naszego życia. Czymś, co nas dopełni. Mam nadzieję, że – tak jak w moim przypadku – będzie

ono również zaraźliwe dla całych rodzin. Przy Everest Maratonie otrzymywałem wiele telefonów i SMS‑ów od różnych osób. Mówi ły: „Śledziłem cię. Zainspirowałeś mnie”. Jeśli zatem mam taką siłę przekazu, chciałbym inspirować kolejne osoby. Na koniec zwracam się z apelem do wszystkich, którzy nie biegają i nigdy się sportem nie interesowali, żeby byli dla nas bar dziej wyrozumiali. My, biegacze, chcielibyśmy, żeby odbierano nas pozytywnie. Lata mijają, a w na szym kraju nadal podczas biegania spotykam się z sytuacjami, kiedy ktoś krzyczy w moim kierunku coś nieprzyjemnego. Tego nigdzie się już nie spotyka... Do zobaczenia na trasach biegowych w Polsce i poza nią oraz na trasach komuni kacyjnych – wypatrujcie mojego białego Subaru Forestera.

IMPREZA NIE TYLKO DLA IMPREZ PIKNIK SUBARU 2025

W tym roku uczestnicy Pikniku Subaru odwiedzili województwo świętokrzyskie. Zapraszamy na relację zmagań w terenie i na szosie. Nie zabrakło pięknych aut, bulgotu BOXERÓW, a także nutki rywalizacji i sporej dawki pozytywnych emocji. Oto kolejne spotkanie rodziny Subaru!

Było jeszcze dobrze przed ósmą rano, gdy parking przed Torem Kielce zaczął się zapełniać. Malowniczo położony obiekt, który „widział” już całe pokolenia wyści gówek i aut sportowych, tym razem

stał się tłem dla niemal wszystkich modeli Subaru, jakie marka wy produkowała na przestrzeni lat. Gwar rozmów, zapach kawy, coraz mocniej świecące słońce… Jeśli ktoś początkowo czuł się senny

– na przykład po wcześniejszej trasie przez cały kraj – zapewne szybko się rozbudził. Ustawione na parkingu Subaru, od Imprez po Outbacki, od Foresterów po wspa niałe, rzadkie, XT i od Subaru XV

aż po rodzinnego, egzotycznego Ascenta i elektryczne Solterry, mają tablice rejestracyjne z całej Polski. Wielu uczestników nie wi działo się od roku, więc serdecznie się ze sobą witają i opowiadają, co się u nich w tym czasie zdarzy ło. Słychać opowieści o ostatnio przeprowadzonych modyfikacjach i wspomnienia z poprzednich lat, widać wzajemne prezentowanie wersji specjalnych aut. Zjeżdża się coraz więcej samochodów. Nie bieskie ze złotymi felgami, całkiem czarne i na terenowych oponach, a także lśniące, świeżo odebrane z salonu. Nagle głos z megafonu za

chęca do ustawienia się na prostej startowej toru. Czy ruszamy w dro gę? Jeszcze nie – czas na odprawę i pamiątkowe zdjęcia.

Tak zaczął się drugi Piknik Subaru.

Poprzednia edycja Pikniku – jak wspominają uczestnicy – wyjątkowo deszczowa, co w przypadku aut tej marki nie było problemem, a uroz maiceniem, odbyła się w Modlinie i okolicach. Teraz padło na woje wództwo świętokrzyskie. Zasada jest następująca: co roku Subaru orga nizuje spotkanie w innym miejscu, by uczestnicy mogli poznać atrakcje i walory danego regionu.

To drugi Piknik, ale jeśli chodzi o cykliczne spotkania właścicieli aut tej marki, nie można nie wspo mnieć o Zlotach Plejad. Pierwsza edycja miała miejsce w 2004 roku – na tegorocznym Pikniku nie zabrakło osób, które doskonale go pamiętają. Anegdotą na temat tamtej imprezy podzielił się Paweł Latała, dyrektor marketingu i czło nek zarządu Subaru Import Pol ska. Wspominał, że jadąc z domu rodzinnego na zajęcia na studiach napotkał po drodze grupę niebie skich Imprez – wówczas będących rzadkością na polskich trasach. Widok zrobił na nim wielkie wra

żenie i zapadł w pamięć, a szczę śliwe zrządzenie losu sprawiło, że kilka miesięcy później pod pisywał umowę o pracę właśnie u importera Imprezy (i organizatora imprezy…). Pracuje tam do dziś, a uczestnicy tegorocznego Pikniku czekali, aż wieczorem wręczy im nagrody.

Czym Piknik Subaru różni się od Zlotu Plejad? Zamysł jest podobny – chodzi o spotkanie ludzi, któ

rych łączy nasza ulubiona marka. Udział mogą wziąć wszyscy chętni posiadacze Subaru, niezależnie od rocznika i źródła pochodzenia. W końcu wszyscy uwielbiamy produkty tej firmy, zachwycamy się napędem na wszystkie koła i podziwiamy uniwersalność Fore sterów, Outbacków czy Crosstre ków. Ale wiemy, że w Subaru liczy się coś więcej – społeczność. I to

ona przyciąga do tej marki, czasa mi jeszcze mocniej od świetnych wrażeń z jazdy.

Piknik jest jednak krótszy i bar dziej „kompaktowy” od Plejad. Trwa jeden dzień. Uczestnicy mają do wyboru trasę turystyczno ‑terenową albo turystyczno ‑szosową. Ta pierwsza jest skrojona bardziej pod Forestery, Outbacki czy Crosstre ki (choć przyjechała też Baja!), a druga – pod Imprezy czy Legacy i inne niżej zawieszone modele. Nie ma mowy o ciężkim off‑roadzie

fot.
Marcin
Kaliszka

wymagającym przeróbek aut ani o pełnych pisku opon zmaganiach o setne części sekundy. Seryjne eg zemplarze bez problemu dają radę. Chodzi o odrobinę emocji i zdrowej rywalizacji, a przede wszystkim o świetną zabawę.

Po odprawie na torze, przypo mnieniu zasad bezpieczeństwa i pamiątkowych zdjęciach ponad 90 załóg – i co za tym idzie, niemal 400 osób – wyruszyło w drogę.

Zaczęło się od szybkiej próby na czas dla załóg „asfaltowych” i od trasy z przeszkodami dla „terenow ców”. Później uczestnicy mieli do pokonania ok. 200 kilometrów po najpiękniejszych zakątkach wo jewództwa. W różnych punktach czekały różne zadania. Trzeba było odpowiadać na pytania (na przy kład: „W którym roku dąb Bartek został uznany za najokazalsze drzewo w Polsce?”. Odpowiedź to 1934 r.), wykazać się spostrze gawczością i znajomością historii, albo… celnie strzelić z łuku. Każdy

mógł się wykazać i poczuć emocje. Uczestnicy byli m.in. w Zamku Kró lewskim w Chęcinach, w pałacyku Henryka Sienkiewicza, Muzeum Wsi Kieleckiej czy w dworku Ste fana Żeromskiego. Jestem pewien, że wielu z nich wróci w te strony na dłużej.

Warto tu dodać, że Piknik to impreza dla wszystkich, w każ dym wieku. Załogi często składały się z rodzin z maluchami, nie brako

fot. Marcin Kaliszka

wało też Subaru, w których jechali rodzice… a ich dorosłe już dzieci startowały osobno, swoimi autami.

Ta pasja łączy pokolenia!

Jakie były komentarze uczest ników „przyłapanych” na trasie?

„Na przyszły rok musimy kupić na szym przyjaciołom jakieś Subaru. Chcemy, żeby pojechali z nami!” –to usłyszałem od ekipy, która brała udział w Pikniku po raz pierwszy. Nie brakowało też słów uznania ze strony innych startujących. Ow szem, niektórym brakowało, znanej z Plejad, dłuższej i intensywniejszej rywalizacji, ale oni także powta rzali, że miło jest się spotkać choć

by i na jeden dzień. Załogi miewały przygody – słyszałem m.in. o szyb kiej zmianie koła na trasie albo o błyskawicznym naprawianiu auta. Będzie co wspominać! Po całym dniu jazdy i zmagań wielkimi krokami zbliżało się to, na co wszyscy czekali – podsumo wanie imprezy i wręczenie nagród. Nie wygrywał ten, który pokonał trasę najszybciej, gdyż ideą Pikni ku nie jest wyścig. O zwycięstwie decydowało idealne wykonanie wszystkich zadań. Trzeba było jechać pewnie i sprawnie, zmie ścić się w ramach czasowych, nie dostać punktów karnych (np. za potrącanie słupków), a do tego

„kciuków w górę” otrzymały m.in. piękne Legacy Turbo w rajdo wym malowaniu nawiązującym do auta Colina McRae, a także odre staurowane XT czy klasyczne Im

przyłożyć się do wypełniania karty odpowiedzi i nie pomylić trasy. O to ostatnie dbał pilot. Podstawą była więc doskonała współpraca między kierowcą a „umysłowym”, jak w raj dowym slangu nazywa się siedzą cego na prawym fotelu. Oczywiście, nie wszyscy uczestnicy mieli tak zwane „ciśnienie na wynik”. Wielu postawiło po prostu na spokojne zwiedzanie. Słyszałem jednak przed startem wiele zapowiedzi świadczących o dużych ambicjach – niektórzy specjalnie przygotowy wali auta na Piknik.

Jeśli chodzi zresztą o samocho dy, różnorodność aut na spotkaniu była godna podziwu. Najwięcej

prezy GC. Nie zabrakło też Subaru BRZ po modyfikacjach, a kierowcy elektrycznego modelu Solterra udowadniali, że ten wóz nie boi się terenu i mimo braku bulgoczą

fot. Marcin
Kaliszka
fot. Marcin
Kaliszka

cego boksera pod maską, w pełni zasługuje na miano prawdziwego auta z Plejadami w logo. Każde Subaru jest fajne, o czym uczestni cy Pikniku wiedzą najlepiej!

Wieczorem nadeszła pora na to, by przy grillu usłyszeć wyniki. Na trasie turystyczno szosowej wygrali Jakub Chojnacki/Daria Chojnacka, na turystyczno tere nowej: Marcin Lemieszek i Piotr Lemieszek.

Ta druga załoga zwyciężyła również rok temu. Jak widać, ich Forester XT z liftem zawieszenia i z… tylnym dyferencjałem z Leone z 1982 roku to prawdziwa maszy na do wygrywania. „Nie napinać

się, jechać na spokojnie” – oto, jaką receptę na sukces usłysza łem. Ciekawe, jaki wynik będzie za rok, bo rywale z pewnością łatwo nie odpuszczą. Całkiem możliwe, że właśnie zamawiają nowe części do swoich aut (albo stare – może se kretem wygranej jest element z za bytkowego modelu?).

Po wręczeniu nagród i wyróż nień posłuchaliśmy podziękowań dla sponsorów (Navitel, Santander Leasing, Yokohama, Szkoła Jazdy Subaru). Wystąpił prezes Subaru Import Polska, Grzegorz Dądela, a na scenie pojawił się obok niego Jacek Ciszak, propagator zdrowe go stylu życia, jazdy na nartach

i turystyki rowerowej. Zachęcał do przesyłania mu opisów i lokalizacji swoich ulubionych tras do poko nania na napędzanych siłą mięśni dwóch kółkach. Trzeba przyznać, że te sprawy wyjątkowo dobrze pasują do marki Subaru. To samo chody dla aktywnych – jak widać po frekwencji na Pikniku.

Kolejnym etapem była wspól na impreza przy dźwiękach muzyki (słowo „impreza” też świetnie gra z marką Subaru!). Nie zabrakło wspomnień z zeszłego Pikniku i dawnych Zlotów Plejad, spotkań po latach i dyskusji o wszystkim: motoryzacji, rajdach, sporcie…

Było wesoło i miło, choć jak wszyst ko, co dobre, również i Piknik skończył się zdaniem niektórych zdecydowanie za szybko. Teraz pozostało już tylko odliczanie do kolejnej edycji. Gdzie się odbędzie? To okaże się już niedługo. Tegoroczna odsłona spotkania po raz kolejny pokazała, jak wspa niałą i zgraną społeczność tworzą właściciele Subaru. Rodzinna at mosfera, wspólna pasja, zdrowa rywalizacja i masa zabawy – oto, czym po raz kolejny charakteryzo wał się Piknik Subaru. Tym razem pogodny i pełen słońca.

Dziękujemy wszystkim za obec ność w edycji 2025. Do zobaczenia!

PASJE TEKST: MIKOŁAJ ADAMCZUK / ZDJĘCIA: PIOTR CIECHOMSKI

DUBAJSKI „HOT HATCH” Z AUTOGRAFAMI

Ta szara Impreza STI generacji GH wyjechała z salonu w krainie taniego paliwa, a dzięki Natalii poznała gwiazdy motorsportu. Oto losy „hot hatcha” i jego właścicielki, której – jak sama mówi – nie są obce kolacje przy świecach… tyle że zapłonowych.

Jaka jest najładniejsza ge neracja Subaru Imprezy?

Gdybyśmy zrobili ankietę, odpowiedzi byłyby zróżnicowane, ale można postawić niemałą sumę pieniędzy, że najczęściej powta rzałyby się te o pierwszej odsłonie, czyli GC i o tak zwanym „blobeye’u”

z lat 2003–2005. Swoich fanów ma też „hawkeye” z lat 2006–2007. Są i generacje, na które zapewne byłoby nieco mniej wskazań. Czy wyglądają gorzej? Nie, ale z pewno ścią są bardziej nietypowe. Mowa głównie o „bugeye’u” z początku XXI wieku i o pierwszej Imprezie

dostępnej jako hatchback, czyli generacji GH. Tymczasem Natalia, czyli bo haterka tego artykułu, właśnie „bugeye’a” i Imprezę GH uważa za najpiękniejsze odsłony legendar nego modelu. O tym pierwszym modelu mówi: Od dziecka był to

samochód moich marzeń i dodaje, że odgłos silnika Subaru robił na niej wielkie wrażenie, odkąd tylko pa mięta. Gdy mogła już pozwolić sobie na auto z Plejadami na masce, szu kała właśnie „bugeye’a”, ale żaden z egzemplarzy dostępnych wtedy w sprzedaży nie spełnił jej oczeki wań. Jak był odbudowany blacharsko, to miał już za sobą zawał serca, jak miał silnik w stanie żyleta, to kumplował się z rudą koleżanką – rdzą. I tak mijały miesiące – wspomina. Inne generacje wtedy jeszcze nie wzbu dzały u niej szybszego bicia serca… Aż do czasu. Co się zmieniło?

Zobaczyłam w internecie film Gymkhana II, na którym Ken Block

daje wycisk modelowi GH hatchback. Samochód kompletnie przebudowany, krzykliwie oklejony… W moich oczach zaczął wyglądać wyjątkowo. Pewnie w dużej mierze za sprawą kierowcy, którego zawsze podziwiałam i z przyjemnością oglądałam jego jazdę – opowiada Natalia. Zaczęła więc poszukiwania nowszej Impre zy STI. Początkowo dopuszczała tylko białe lub niebieskie egzempla rze. Szukałam po całej Polsce. I tak kilkaset kilometrów później, po kilku nieudanych oględzinach, trafił się samochód stojący dziesięć kilometrów od mojego domu. Miał podstawową wadę – był szary. Ale na tym jego wady się kończyły. Jechałam oglądać

„Imię” auta Natalii – Dubay – to po mysł jej kolegi i nawiązuje do histo rii samochodu. Otóż pierwszy właściciel szarego STI kupił bowiem samochód podczas kontraktu zagranicznego właśnie w Zjedno czonych Emiratach Arabskich.

zupełnie nieprzekonana, a raczej zrezygnowana. Jednak na jego widok serce zabiło mocniej – wspomina. Auto było w idealnym stanie i pach niało jeszcze nowością, a właściciel sprzedawał je z żalem. Dodawał

pełną dokumentację dotyczącą na praw i modyfikacji. Decyzja mogła być tylko jedna – zakup.

Skąd „imię” auta: Dubay (pisane właśnie w taki sposób)? To pomysł kolegi Natalii, nawiązujący do

historii tej Imprezy. Pierwszy wła ściciel szarego STI kupił bowiem samochód podczas kontraktu za granicznego właśnie w Zjednoczo nych Emiratach Arabskich. Nazwa obecnie mocno na topie, bo nawet czekolada jest dubajska – śmieje się Natalia.

Samochód pochodzi z 2009 roku, ma 300 KM i silnik o pojemno ści 2,5 litra. Przejechał zaledwie 58 000 km i ta liczba na liczniku przebiegu zmienia się raczej powoli, bo Natalia nie używa STI jako sa mochodu na co dzień. Choć każdy kilometr bardzo ją cieszy i dostarcza pozytywnych emocji. Uwielbiam „hot hatche”, a ten samochód z pewnością jest jednym z nich – mówi. Być może wielu z was nie patrzyło w ten sposób na Imprezę GH, ale nie da się odmówić takiemu twierdzeniu logiki.

Na pytanie o ulubione wspo mnienie związane z autem Natalia się rozpromienia i zaczyna opowia

dać. Najlepsze wspomnienie z Dubayem jest jednocześnie najlepszą historią mojego życia. Zrobiłam coś, o czym nawet nie śniłam. Wszystko zaczęło się od… marzenia mojego kolegi. W 2019 roku w podwarszawskim Nadarzynie odbyła się impreza Gymkhana Grid. Przyjechało na nią mnóstwo znakomitych kierowców. Wśród nich był Ken Block, a także Daigo Saito, którego wielkim fanem jest wspomniany kolega. Bardzo chciał zdobyć autograf na spoilerze swojego auta. Zaczęliśmy planować, jak dokonać niemożliwego. Przecież rozmowa z samym kierowcą graniczyła z cudem. Bardzo szybko okazało się, że jego menedżer nie potrafi mówić po angielsku. Kiedy gimnastykowałam się, aby wytłumaczyć mu, o co mi chodzi, patrzył na mnie jak na obraz Picassa i kręcił głową. Na początku myślałam, że nie zgadza się na nasz abstrakcyjny pomysł, ale po kilku sekundach stanął przede mną inny człowiek i powiedział, że tamten pan nie mówi po angielsku. Spojrzałam i okazało się,

że stoi przede mną sam Daigo Saito! Po szybkim objaśnieniu zgodził się na naszą szaloną akcję. Mieliśmy podjechać autem kolegi i zdobyć podpis. Znajomi zapytali mnie wtedy: „czemu nie Dubay i Ken Block?”. To wydawało się jeszcze bardziej abstrakcyjne. Ken Block chodził z czterema ochroniarzami… – opo wiada Natalia. Możecie się już za pewne domyślać, że cała „operacja” zakończyła się pełnym sukcesem. Na samochodach – w tym na sza rym STI – podpisali się zarówno

Saito, jak i Block, a także pozostali kierowcy biorący udział w tym wydarzeniu, w tym Oliver Solberg oraz jego ojciec, zapewne dosko nale wam znany mistrz świata w rajdach, Petter Solberg (jeżdżący Subaru Imprezą PRO WRC, zbudo wanym przez Prodrive w sezonie 2004). Błotnik z autografami chwilę pojeździł na aucie, ale bardzo szyb ko został pokryty lakierem bez barwnym i trafił na ścianę w domu.

Trudno sobie wyobrazić, co by było, gdyby uszkodził go na ulicy jakiś nieuważny kierowca…

Dubay jest pierwszym Subaru Natalii na wyłączność, ale nie pierwszym, z którym ma do czy nienia. W 2012 roku współtworzyła potężne STI „blobeye” z 460 KM i 660 Nm, które zyskało miano „Dzi kiego”. Niestety – „dzwon” na war szawskiej Wisłostradzie zakończył jego historię. Odbudowa była nie opłacalna, ale Natalia wspomina to auto do dziś.

Szara Impreza nie jest aż tak mocno zmodyfikowana, jak „Dzi ki”, ale nie można nazwać tego STI seryjnym. To znaczy… można było tak o nim mówić, ale jedynie przez 10 dni od zakupu. Później, jak wspomina Natalia, zaczęły się prze róbki. Najpierw wleciał downpipe

oraz aktywny wydech budowany od A do Z. Następnie zarzuciłam na niego trochę karbonowych elementów od Varisa i kupiłam felgi Volk, które indywidualnie przemalowałam na kolor galaktycznego fioletu –wspomina i dodaje ze śmiechem, że lakiernik płakał, gdy tworzył ten odcień. To jeszcze nie koniec mo dyfikacji. W kolejce, czyli na półce, leżą już: zawieszenie gwintowane oraz kompletna chłodnica oleju.

Następnie chcę wymienić dokładkę i przebudować przedni zderzak –będzie więcej karbonowych elementów. Na tym też nie poprzestanę. Cała frajda polega na budowaniu, a że ja lubię coś ulepszać i zmieniać – to się raczej nigdy nie skończy – mówi Natalia.

Jak jeździ Dubay? Bezpiecznie i przewidywalnie – wyjaśnia wła ścicielka. W zestawieniu z dobrze dobranym zawieszeniem, geometrią oraz ogumieniem naprawdę jest to przyczepne auto i na prostej, i w zakrętach – dodaje. Samochód dysponuje trzema trybami: In teligent (I), w którym uzyskamy najniższe spalanie, Sport (S) oraz Sport Sharp (#S). Przyznam szczerze, że nie pamiętam, kiedy jechałam w trybie inteligentnym. Jazda o kropelce to nie moja bajka. Nie jest to

mój samochód na co dzień, więc nie robi za dużo kilometrów w ciągu roku. Nie widuje deszczu oraz warszawskiego śniegu – chociaż marzę, aby zabrać go zimą w prawdziwe górskie klimaty. Ta wersja STI wyposażona jest w półkubełkowe fotele Recaro, co dodatkowo dodaje sportowego sznytu. Są przede wszystkim wygodne – opowiada. Mimo komfor towych foteli STI trudno nazwać luksusową limuzyną, zwłaszcza po modyfikacji wydechu. Lubię, jak jest głośno, twardo i szybko. I takich

wrażeń dostarcza mi Dubay – dodaje miłośniczka Subaru.

Poza STI w garażu Natalii stoi kilka wyjątkowych maszyn. Między innymi Honda Civic EG z pokrywą zaworów pokrytą 24‑karatowym złotem, klasyczne BMW E30 czekające na przebu dowę, Jeep XJ przygotowany do brodzenia w błocie (choć dziś raczej brylujący w terenie rekreacyjnym) oraz Mazda RX‑8 z Wanklem plu jącym ogniem. Każdy wóz ma swoją blaszaną duszę – mówi z dumą.

Natalia jest związana z medycyną weterynaryjną. Na co dzień prowa dzi przydomową stajnię i warsztat samochodowy. U mnie można spotkać konie żywe i mechaniczne –żartuje. Praca jest jednocześnie jej pasją – i odwrotnie. Kolacje przy świecach, tylko trochę innych, nie są mi obce – mówi z uśmiechem.

Polecam ten model każdemu, kto kiedykolwiek zapragnął mieć Subaru. Wiadomo, że nowsze wersje są bardziej multimedialne, ale gdy ktoś lubi prostotę i trochę historii motoryzacji

– to naprawdę warto się za nim obejrzeć – podsumowuje Natalia. Dubay z pewnością jeszcze nie raz doczeka się modyfikacji i odwiedzi piękne rejony świata. Kto wie – może znowu podpisze się na nim ktoś znany? Nie będzie to już, niestety, Ken Block, który zginął tragicznie w 2023 roku, ale plejada (nomen omen) wspania łych kierowców związanych z mar ką jest naprawdę szeroka. Życzymy Natalii wielu pięknych przygód z „blaszanymi duszami”!

TRZY NOWE MODELE SUBARU: UNCHARTED, SOLTERRA I E‑OUTBACK JUŻ NIEDŁUGO W

POLSKICH SALONACH

Kompaktowy Uncharted, ulepszona Solterra oraz bojowy E ‑Outback to mocna deklaracja marki – Subaru z podniesioną głową wchodzi w erę elektryfikacji, wnosząc w nią to, co najlepsze: frajdę z jazdy, stały napęd AWD, duży prześwit i najwyższy poziom bezpieczeństwa.

Podczas oficjalnej prezentacji nowych modeli w Belgii przed stawiciel marki ogłosił wpro wadzenie aż trzech nowych modeli. Każdy z nich wprowadza do oferty Subaru sporo świeżości.

Mamy do czynienia z tym, na co czekali klienci Subaru – marka znacznie poszerzyła swoją gamę modelową. Pojawiły się dwa nowe auta, a znana już Solterra została zauważalnie ulepszona. Wszystkie nowe samochody zostały zbudowa ne na zmodernizowanej platformie e Subaru Global Platform oraz korzystają z większych akumula torów, szybszego ładowania i moc niejszych silników.

Co ważne, dla zachowania charakteru samochodów Subaru wszystkie nowe modele wyróż nia bardzo nisko umieszczony środek ciężkości oraz wysoka dynamika jazdy, a także wyjąt kowy w tej klasie samochodów 21‑centymetrowy prześwit i ty powy dla Subaru system X‑MODE z trybami terenowej jazdy.

Subaru Uncharted

Najmniej spodziewanym spo śród zaprezentowanych modeli jest nowe Subaru Uncharted. To pierwszy kompaktowy SUV marki z napędem elektrycznym, któremu wymiarami blisko do Crosstreka. Nazwa samochodu nawiązuje do popularnej serii gier i filmu i nie mam wątpliwości, że to dobry kierunek – Uncharted to model gotowy do działania, który będzie

godnym kompanem licznych przy gód i podróży.

Uncharted w wersji AWD przyspiesza od 0 do 100 km/h w 5 sekund, na jednym ładowaniu akumulatora potrafi przejechać 470 kilometrów, a w razie potrzeby może holować nawet 1,5‑tonową motorówkę lub przyczepę kem pingową. Tak różne cechy inży nierowie Subaru zaaplikowali do kompaktowego SUV‑a, który wygodnie pomieści pięć osób i ich bagaże. Wnętrze modelu Unchar ted łączy nowoczesne technologie z funkcjonalnością, które sprawdzą się zarówno podczas codziennych przygód, jak i w trasie. Na centralnej konsoli znajduje się duży, 14‑calowy ekran dotykowy systemu multime dialnego, z poziomu którego mamy dostęp do najważniejszych funkcji pojazdu. Kierownica w nietypo wym kształcie dodaje sportowego charakteru. Za nią umieszczono ergonomiczne łopatki do zmiany siły rekuperacji, czyli odzyskiwania energii z hamowania.

Przestronne wnętrze nowego modelu zostało zaprojektowane z myślą o kierowcy, dbając również o najwyższy możliwy komfort pa sażerów za sprawą trzystrefowej klimatyzacji, podgrzewanych foteli, a także systemu audio klasy pre mium. Z przodu znajdziemy tak że dwie bezprzewodowe ładowarki. Zresztą to elementy, które znajdzie my także w Solterze i E‑Outbacku.

W wersji Long Range, z napędem na przednią oś, Subaru Uncharted

oferuje zasięg do 585 kilometrów na jednym ładowaniu. Taka odmia na – choć niewyposażona w napęd AWD, tak bardzo ważny dla aktu alnych kierowców Subaru – będzie

dobrą propozycją dla osób, które dopiero zaczynają swoją przygodę z marką. Takie parametry są moż liwe dzięki większemu akumula torowi o pojemności 77 kWh brutto

oraz nowemu, zaawansowanemu systemowi zarządzania energią i temperaturą.

W ofercie będzie też tańsza i typowo miejska wersja modelu

Uncharted, która wyposażona jest w mniejszy akumulator o pojem ności 57,7 kWh brutto, pozwalają

cy na przejechanie 445 km przy pełnym naładowaniu. Co ważne, wszystkie odmiany Subaru Un charted są standardowo wyposażo ne w ładowarkę pokładową o mocy 22 kW. Dzięki temu, po podłączeniu do ładowarki trójfazowej, samochód może ładować się znacznie szybciej niż konkurencyjne modele z łado warkami 11 kW lub 7,4 kW.

Subaru Solterra

Zaprezentowane Subaru Solter ra to coś więcej niż klasyczny face lifting po kilku latach od debiutu

zaledwie 30 minut, nawet przy tem peraturach sięgających 10 stopni Celsjusza. Solterra może teraz holować przyczepy o masie do 1,5 tony, co czyni ją jeszcze bardziej wszechstronnym SUV‑em. Z zewnątrz Solterra prezentuje się nowocześniej niż poprzednik, szczególnie dzięki przeprojekto wanemu przodowi i nowoczesnym reflektorom LED. W kabinie również znajdziemy sporo zmian, nawet jeśli ogólny design wnętrza bazuje na architekturze znanej z poprzed niej Solterry, mamy tu ten sam

pierwszego elektrycznego modelu marki. Można wręcz powiedzieć, że bliżej jest w tym przypadku do nazywania Solterry autem nowej generacji, choćby dlatego, że auto otrzymało zupełnie nowy zestaw silników o łącznej mocy 338 KM, co pozwala na przyspieszenie do 100 km/h w 5,1 sekundy.

Inżynierowie Subaru wykorzy stali nowy akumulator trakcyjny o pojemności 73,1 kWh, co po zwoliło wydłużyć zasięg do ponad 500 km. Udoskonalono również proces ładowania – uzupełnienie „baterii” od 10 do 80 procent zajmie

duży ekran dotykowy jak w modelu Uncharted, dwie ładowarki induk cyjne oraz ulepszony system kamer z widokiem 360 stopni.

Subaru E‑Outback

Największym modelem w nowej gamie jest elektryczny E‑Outback. To samochód, który zachował charakterystyczne cechy klasycz nego Outbacka, ale dodaje do nich bardzo mocny układ napędowy. Subaru ma przeszło 30 ‑letnie doświadczenie w projektowaniu uterenowionych kombi i robi to skutecznie, co potwierdza fakt,

że w 2024 roku (wg danych Car Industry Analysis) Outback na glo balnym rynku był najlepiej sprze dającym się autem z nadwoziem kombi (deklasując Skodę Octavię czy Toyotę Corollę).

Nowa odsłona legendarnego modelu otrzymała teraz zastrzyk nowoczesności pod postacią ukła du napędowego, którego osiągów nie sposób zignorować. Dwa sil niki elektryczne generują łącznie 375 KM, co pozwala na osiągnięcie pierwszej setki w zaledwie 4,4 se kundy – sprawia to, że E‑Outback jest najszybszym seryjnie ofero wanym modelem w historii marki, deklasującym ze sporą przewagą legendarne WRX STI.

Nowy napęd elektryczny to nie tylko osiągi, ale również komfort podróżowania. Obok błyskawicz nej reakcji na wciśnięcie pedału przyspieszenia i ciszy w trakcie jazdy dochodzi także duży zasięg –akumulator o pojemności 74,7 kWh pozwala na przejechanie ponad 450 km na jednym ładowaniu, nato miast uzupełnienie energii w aku mulatorze (10–80%) trwa jedynie ok. 30 minut (nawet przy ujemnych temperaturach). Do tego E‑Outback może być wyposażony w opcjonal ną ładowarkę pokładową o mocy 22 kW, co sprawia, że ładowanie w domu jest jeszcze szybsze.

E‑Outback, jak przystało na sa mochód o legendarnej nazwie, został stworzony z myślą o podró żach i wyzwaniach poza asfaltem. Zadbano tutaj o prześwit 210 mm,

stały napęd AWD z silnikiem elek trycznym na każdej z osi, system X‑MODE z dwoma trybami jazdy w terenie, a także możliwość holo wania do 1,5 tony. To cechy godne Subaru.

Subaru E‑Outback jest dłuższe niż Solterra, a jego przestronny bagażnik bez trudu pomieści cztery duże walizki lub klatkę transpor tową dla dużego psa. E‑Outback to propozycja dla kierowców, którzy cenią sobie komfort, technologię, możliwość zjechania z asfaltu i re welacyjne osiągi.

Nowe modele Subaru – kiedy w Polsce?

Oficjalne krajowe premiery nowych modeli zostały rozłożone w czasie. Odświeżona Solterra trafi do salonów prawdopodobnie pod koniec 2025 roku. Nowy Subaru Uncharted zadebiutuje jeszcze jesienią tego roku, a jego sprze daż ruszy w pierwszym kwarta le 2026. Natomiast E‑Outback poja wi się w ofercie w tym samym cza sie, ale jego przedsprzedaż w wy branych krajach rozpocznie się już w czwartym kwartale 2025 roku. Wszystko wskazuje na to, że przy szły rok będzie dla Subaru w Polsce jednym z ciekawszych w ostatniej dekadzie.

MOAB – SPEŁNIONE MARZENIE, ZAPISANE NA CZERWONEJ SKALE /CZ. 2/

Są na mapie świata miejsca, które od lat funkcjonują w naszej wyobraźni jak mity.

Kiedy ktoś mówi Utah, a szczególnie Moab, przed oczami stają obrazy niekończących się czerwonych skał, pionowych urwisk, dzikich kanionów i krętych dróg, które od dekad przyciągają poszukiwaczy wolności. To właśnie tutaj powstają jedne z najsłynniejszych zdjęć i filmów z off ‑roadu, tutaj organizowane są wyprawy, które z czasem stają się legendą.

Dla nas Moab nie był tylko punktem na mapie – był ce lem, marzeniem i symbolem. Po miesiącach planów i przygoto wań w końcu nadszedł ten dzień, kiedy stanęliśmy na progu tego ma gicznego miejsca naszym 20 ‑letnim Foresterem. Wiedzieliśmy, że czeka nas przygoda, która zostanie z nami na zawsze.

POMYSŁ NA URLOP

Cel: Podróż dookoła świata – etap Utah

Start: Polska

Noclegi: namiot dachowy, motel

Moab – brama do przygody

Drogi prowadzące do Moab same w sobie są widowiskiem. Z każdą godziną jazdy krajobraz zmienia się coraz bardziej: pojawiają się czer

wone piaskowce, monumentalne formacje skalne wyrastają wprost z ziemi, a horyzont zdaje się nie mieć końca. W oddali widać było góry La Sal, a powietrze było suche i przesycone zapachem pustyni. Wjazd do miasta to moment, w którym czujesz, że wkraczasz do innego świata. Moab żyje własnym rytmem – wypełniony turystami, rowerzystami górskimi, wspinacza mi i miłośnikami off‑roadu. Ale wy starczyło kilka minut jazdy, by znaleźć się poza cywilizacją i po czuć ciszę, która przenika aż do szpi

ku kości. Zatrzymaliśmy się w Apa che Motel, który słynie z goszcze nia Johna Wayne’a podczas krę cenia filmów westernowych. Nasz pierwszy dzień nie był łatwy – pod czas próby przejazdu przez Hells Revenge złamaliśmy amortyzator, a wcześniej pokonaliśmy jedną z trudniejszych tras, zwaną Finns and Things, której skala trudności to 5/10, a dla Forestera to był już niesamowity wyczyn! Dzięki na szemu rozwiązaniu umożliwiające mu „odwrócenie” koła i montażu go

czołem do piasty spędziliśmy 3 dni na eksploracji parku Arches, Canyonlands i lokalnych atrakcji. W trakcie napraw planowaliśmy, jak zmierzyć się z legendarną trasą Chicken Corners.

Chicken Corners – test odwagi Nazwa tej drogi nie jest przy padkowa. Chicken Corners – czyli „kurze zakręty” – to miejsce, gdzie odwaga spotyka się ze strachem.

Legenda mówi, że tylko najtward si decydowali się przejechać tę trasę, a ci, którzy zawracali, byli nazywani „kurczakami”. I trudno się dziwić. Droga prowadzi tuż nad urwiskiem, które opada stromo w dół kanionu rzeki Colorado, a niektóre zakręty mają zaledwie kilka metrów szerokości.

Pierwsze kilometry to rozgrzew ka – szuter, piasek, lekko falujące pagórki. Potem jednak trasa za czyna się piąć serpentynami Kane Springs Canyon. Widoki robią się coraz bardziej spektakularne –czerwone ściany kanionu kontra stują z zielenią nielicznych drzew,

a w oddali błysz czy wstęga rzeki.

Hurrah Pass – przełęcz, którą trzeba pokonać, by dostać się dalej – wita nas panoramą, która zapiera dech w piersiach.

Tu zaczyna się prawdziwa jazda.

Droga zwęża się, podłoże staje się coraz bardziej wymagające, a każdy zakręt

odsłania widoki, które równocze śnie zachwycają i budzą respekt. Kulminacyjny moment nastę puje na samym końcu – gdy droga dosłownie „przykleja się” do ściany urwiska. Po lewej pionowa skała, po prawej przepaść o głębokości kil kuset metrów. Kierownica Subaru drży lekko w dłoniach, oddech przyspiesza. To chwila, w której dociera do ciebie, że jesteś częścią miejsca, które niewielu ma odwagę zobaczyć na własne oczy.

Subaru Forester – bohater dnia

W takich chwilach docenia się samochód, który prowadzi cię przez tę przygodę. Subaru Forester

udowodnił, że jego DNA to nie tylko komfort i przestrzeń, ale przede wszystkim niezawodność w ekstre malnych warunkach.

Symmetrical AWD dawał po czucie absolutnej kontroli – nawet wtedy, gdy koła toczyły się po drobnym piasku lub musiały wspiąć się na kamienne stopnie. Prześwit pozwalał bez problemu pokonywać nierówności, a zawieszenie tłumiło każdy wstrząs, pozostawiając nas skupionych na drodze i widokach. Wnętrze Forestera kontrasto wało z surowym krajobrazem za szybą. Dzięki temu mogliśmy nie tylko czuć emocje związane z tra są, ale też zatrzymać się na chwilę

refleksji – na przykład po to, by w ciszy popatrzeć na zachód słońca nad kanionem.

Dalsze eksploracje i ulotne momenty

Choć Chicken Corners było kulminacją emocji, Moab miał nam do zaoferowania jeszcze więcej. Kolejne dni spędziliśmy, odkrywając Canyonlands – z jego naturalnymi łukami skalnymi, które wyglądają jak dzieła gigantycznych architek tów. W Canyonlands poczuliśmy, jak małym jest człowiek wobec ogromu natury – stojąc nad krawędzią Island in the Sky, widzieliśmy setki kilome trów kanionów i rzek, które tworzyły pejzaż niczym z innej planety.

na długo przed nami i będzie istniał długo po nas.

Największe wrażenie zrobił na nas rejon Island in the Sky – pła skowyż zawieszony kilkaset me trów nad siecią kanionów, których rozgałęzienia przypominają gigan tyczne drzewo życia. Stojąc nad krawędzią Mesa Arch o wschodzie słońca, mieliśmy wrażenie, że czas się zatrzymał. Promienie światła, wpadając pod kamienny łuk, roz świetlały skalne ściany złotym blaskiem, a cisza była tak głęboka, że słyszeliśmy własny oddech. Canyonlands ma w sobie aurę mistyczną. To nie tylko surowy krajobraz – to miejsce, które budzi

To były momenty ciszy, przery wane tylko wiatrem i śmiechem. Chwile zatrzymane w obiektywie aparatu, ale przede wszystkim w na szej pamięci. Każdy zakręt, każdy pył unoszący się spod kół Forestera przypominał nam, że jesteśmy w miejscu, które nie wybacza błę dów, ale nagradza odwagę pięknem. Canyonlands to park narodowy o powierzchni ponad 1300 kilo metrów kwadratowych, w którym natura przez miliony lat rzeźbiła monumentalne kaniony, stożki, iglice i łuki skalne. Wystarczy prze kroczyć jego granicę, by poczuć, że człowiek staje się tylko drobnym punktem w pejzażu, który istniał

gości ponad 160 kilometrów, wijąca się wzdłuż krawędzi płaskowy żu Island in the Sky. To trasa, która prowadzi wzdłuż skalnej półki

respekt i skłania do refleksji. Kiedy siedzieliśmy na krawędzi kanionu, obserwując meandrującą w dole rzekę Colorado, czuliśmy się jak świadkowie pradawnych procesów, które nieprzerwanie kształtują ziemię.

Nie bez powodu ten park po równuje się do naturalnej katedry. Każdy filar skalny, każda warstwa piaskowca jest niczym kamienny werset historii planety. Tu natura przemawia innym językiem – ję zykiem ciszy, przestrzeni i wiecz ności.

Gdy myślisz, że Canyonlands pokazał już wszystko, pojawia się White Rim Trail – pętla o dłu

z charakterystycznym białym pia skowcem, od którego wzięła swoją nazwę. Z góry wygląda jak delikat na kreska narysowana na czerwo nym krajobrazie – ale z perspek tywy kierowcy staje się epicką przygodą życia.

Już sam zjazd do White Rim jest przeżyciem. Serpentyny Shafer Trail, które prowadzą z płaskowy żu w dół, sprawiają, że kierowca i pasażerowie wstrzymują oddech. Zakręty są ostre, droga wąska, a w dole widać bezkres kanionów – od tego momentu wiesz, że cze ka cię podróż pełna adrenaliny i piękna.

Trasa White Rim to kalejdoskop wrażeń. Raz jedziesz wzdłuż monu mentalnych ścian skalnych, innym razem masz po jednej stronie piono wy klif, a po drugiej otwartą prze

strzeń z widokiem na Green River. Krajobraz zmienia się jak w filmie: ogromne kopuły z piaskowca, smu kłe iglice skalne, kamienne mosty i naturalne amfiteatry, w których cisza brzmi potężniej niż jakakol wiek muzyka.

Na całej trasie człowiek czuje się tak, jakby przemierzał nie ziemski krajobraz, ale obcą planetę. To wła śnie tutaj kręcono sceny filmowe, które miały oddać klimat Marsa –i nie jest to przypadek. Intensywne czerwienie, pomarańcze i biele skał, kontrastujące z głębokim błękitem nieba, tworzą paletę barw, jakiej nie znajdziesz nigdzie indziej na świecie.

Zakończenie

Wyprawa do Moab była czymś więcej niż podróżą. To była lekcja

odwagi, cierpliwości i szacunku do natury. Była też potwierdzeniem, że 20 ‑letnie Subaru Forester to partner, na którego można liczyć – zarówno na asfaltowej drodze w centrum miasta, jak i na kamie nistej ścieżce zawieszonej nad kanionem.

Motto Subaru „Confidence in Motion” nabrało tu nowego zna czenia. W ruchu, w drodze, w sercu przygody odkryliśmy, że pewność nie polega tylko na technice. To także spokój w głowie, świado mość, że możesz ufać swojemu samochodowi i sobie samemu.

PRAKTYCZNE WSKAZÓWKI

DLA PODRÓŻUJĄCYCH

SAMOCHODEM PO UTAH

Dokumenty

Warto sprawdzić, czy nasze prawo jazdy jest ważne w USA. Zawsze miej przy sobie ubezpieczenie sa mochodu, dowód rejestracyjny i dowód tożsamości.

Ubezpieczenie

Zadbaj o ubezpieczenie, na wszelki wypadek.

Zasięg komórkowy

W niektórych rejonach może brakować zasięgu sieci.

Noclegi

Pamiętaj, że nie wszędzie można spać „na dziko”.

Termin

Zaplanuj wyjazd, aby pora roku nie zaskoczyła cię ekstremalną pogodą.

Woda i jedzenie

Zabieraj własne zapasy, bo w parkach wybór jest bardzo ograniczony. Zawsze miej kilka litrów wody w samochodzie.

Pogoda

Utah ma zróżnicowany klimat. Latem temperatury na pustyni przekraczają 40°C, zimą drogi mogą być zaśnie żone i oblodzone. Dodatkowo w kanionach mogą być nagłe powodzie. Jeśli pada deszcz – unikaj dróg szutrowych.

Górskie drogi

Kręte, ze stromymi podjazdami, często bez barierek, uważaj na prędkość.

Moab zapisał się w naszej histo rii grubą, czerwoną kreską. Może my powiedzieć jedno – jeśli masz marzenie, ruszaj w drogę. Świat należy do tych, którzy odważą się skręcić w nieznane.

PRZEZ GÓRY I LASY

Początek jesieni to doskonała pora, aby wraz z Subaru aktywnie spędzić czas wolny. Po zimowych propozycjach, jakie opisywałem w poprzednich tekstach, teraz proponuję kilka jesiennych wycieczek rowerowych w miejscach znanych, ale także mniej uczęszczanych przez miłośników dwóch kółek. Trasy, które opisuję, przejedzie każdy. Możecie się wybrać na nie rodzinnie, z przyjaciółmi, z dziećmi, gdyż pozbawione są odcinków trudnych technicznie, a ewentualne podjazdy rekompensują wspaniałe widoki.

Trasa dookoła Jeziora Czorsz tyńskiego to jedna z najbar dziej znanych i najbardziej malowniczych ścieżek rowerowych w naszym kraju. Zapewne są wśród czytelników Magazynu „Plejady” osoby, które były nad położonym w Małopolsce jeziorem i korzystały z tutejszej trasy rowerowej zwanej Velo Czorsztyn. Szlak ma dwa wa

rianty: krótszy, liczący ok 28 km, w trakcie którego skorzystamy z przeprawy przez jezioro, oraz dłuższy – ok. 38 km, którym obje dziemy całe jezioro.

Wariant dłuższy sprawi, że spa licie dodatkowe kalorie, ponieważ podjazd do miejscowości Czorsztyn zmusza mięśnie do sporego wysił ku. Przy okazji informacja prak

wy (jest zaznaczony na mapach) na przepiękną panoramę Pienin wznoszących się nad jeziorem, ruiny zamku w Czorsztynie oraz usytuowany na przeciwnym brze gu zamek w Niedzicy. Zjeżdżając nad jezioro w tym miejscu, macie do dyspozycji przeprawę, dzięki której można skrócić trasę o ok. 10 km. Jeżeli jednak zdecydujecie

tyczna: szlak od Czorsztyna w kie runku Sromowiec Wyżnych do czekał się, na znacznym odcinku, asfaltowej nawierzchni, czyli teraz jest wygodniej, a przede wszystkim bezpieczniej.

Trasa poprowadzona jest, w większości, wydzieloną ścieżką rowerową. Na kilku odcinkach mu simy skorzystać z lokalnych dróg o małym natężeniu ruchu. Moim zdaniem najbardziej atrakcyjny jest odcinek wytyczony wzdłuż wschodniego brzegu jeziora – bie gnie nad samą linią wody, z dala od uczęszczanych dróg, a rozciągają się z niego przepiękne widoki, z pa noramą Tatr na czele. Po drodze jest wiele miejsc, gdzie można od począć, posilić się, skorzystać z kąpieli. Polecam, aby po minięciu Kluszkowiec pokonać podjazd, który prowadzi na punkt widoko

się jechać dalej, czeka Was jeden z „kultowych” podjazdów, ale póź niej… tylko jazda w dół, z cudowną asystą Pienin. Zachodnią część trasy rozpo czynamy w Sromowcach Wyżnych. Stąd zaczyna się podjazd, którym dojedziemy na tamę. Warto przysta nąć i zrobić kilka zdjęć do rodzin nego albumu, bo jest tu przepiękny widok na zamek w Niedzicy. Dalej trasa wytyczona jest lokalnymi drogami, aby ponownie „zagubić się” wśród lokalnych pól i łąk i znów wić się po tutejszych wzgórzach. Zatrzy majcie się czasami, aby nie umknęły Wam widoki na Pieniny i jezioro.

Lawenda, Trzy Korony i Dunajec Skoro jesteśmy w okolicach Pienin, zapraszam w bardzo wyjąt kowe, urokliwe i ciekawe miejsca. Oczywiście będzie okazja, aby spę

dzić czas aktywnie, do czego gorąco zachęcam. Jako że Wasze Subaru dobrze wie, że jesteście miłośnikami aktywnego wypoczynku, zaparko wało w bardzo ciekawym miejscu, na końcu wioski Leśnica na Słowa cji. Tu możecie skorzystać z noclegu u Jana, właściciela Chaty Pieniny. Jest to świetne miejsce na rozpoczę cie wycieczek rowerowych, spływu Dunajcem (na tratwach, kajakach, jak i w formie raftingu), a także pie szych wędrówek po Pieninach. Wsiadamy na rowery (jeżeli ich nie macie – można je wypożyczyć na miejscu) i zabieram Was na wy cieczkę przełomem Dunajca. To jest jedna z tych tras, które po prostu

Klasztorze i przeznaczyć chwilę na zwiedzanie. Naprawdę warto! Zachęcam także do degustacji wa rzonego w klasztorze piwa o wyjąt kowym smaku i aromacie.

Dalsza trasa to podziwianie wspaniałego przełomu Dunajca, płynących z nurtem rzeki tratw (w sezonie jest ich naprawdę spo ro!) oraz okolicznych skalnych szczytów. Trasa jest wygodna, bez podjazdów, więc spokojnie możecie zabrać ze sobą dzieci. Jako koniec trasy zaplanowałem Szczawnicę. Tu możecie odpocząć w jednej z karczm położonych nad rzeką

Grajcarek oraz w usytuowanym blisko centrum parku Dolnym.

trzeba przejechać. Dodam, że jest to część szlaku rowerowego Velo Dunajec, liczącego ok 230 km. My przejedziemy niewielki fragment, ale za to najładniejszy, zaczynający się w Sromowcach Niżnych. Tu tak że możecie skorzystać ze spływów tratwami w towarzystwie flisaków lub wybrać bardziej aktywną formę podziwiania Trzech Koron oraz So kolicy – z pokładu kajaka lub ponto nu. Podpowiem, że w sezonie łatwiej jest zarezerwować spływ, i ceny są nieco niższe, po słowackiej stronie. Spływ zajmie Wam od 2 do 3 godzin. Rowerem całą trasę przejedziecie dużo szybciej, ale zachęcam, aby po drodze zatrzymać się w Czerwonym

Na zakończenie małe wyzwanie, na finiszu którego czeka wyjątko wa nagroda: Lawendowe Wzgórze w Szczawnicy. To wyjątkowe miej sce, do którego warto się wybrać. Wyzwaniem jest podjazd, który trzeba wcześniej pokonać. Jeżeli będziecie korzystać z rowerów ze wspomaganiem elektrycznym, tamtejsze przewyższenie nie będzie problemem, jednak aby podjechać „analogiem”, potrzebna będzie „dobra noga”. Na górze rozpościera się piękne, kolorowe, pachnące lawendowe wzgórze. Przysiądźcie, odpocznijcie z łykiem chłodnej lawendowej lemoniady, chyba je dynej serwowanej w naszym kraju

i… delektujcie się panoramą Pienin, okraszoną Tatrami!

Jeżeli wciąż Wam mało wyjąt kowych widoków, czemu się nie dziwię, to zabieram Was w miejsce, gdzie jest, moim zdaniem, najład niejszy widok na Trzy Korony, a do tego wspaniała panorama Tatr. Podpowiem, że w to miejsce najle piej wybrać się o wschodzie lub za chodzie słońca.

Z Chaty Pieniny w kilka minut dojedziecie samochodem na Le śnickie Siodło. Tu zostawiamy samochód i już pieszo udajemy się na punkt widokowy. Wędru jąc szlakiem, po ok. 40 min przez

hale dojdziemy na Wysoki Wierch (898 m n.p.m.). Stąd roztacza się jeden z najpiękniejszych widoków w kierunku Trzech Koron i Tatr, a jak przyjdziecie tu o świcie, a Pie niny okraszone będą porannymi mgłami – zapamiętacie ten obraz do końca życia.

Przez piaski pustyni

Zmieńmy klimat i z gór wy bierzmy się na pustynię. Jura Krakowsko‑Częstochowska to bar dzo ciekawe miejsce na wycieczki rowerowe. Proponuję spędzenie jed nego rowerowego dnia w okolicach Pustyni Błędowskiej, tym bardziej że w ostatnim czasie oddano świet

ną utwardzoną ścieżkę rowerową, dzięki której objedziemy piaski bez groźby zakopania się. Wycieczkę po tutejszych szlakach rowerowych najlepiej rozpocząć w miejscowo

ści Klucze. Tu, w pobliżu centrum, bezpiecznie zostawicie auto i wyru szycie w kierunku pustyni. Dojazd dobrze oznakowanymi szlakami zajmuje kilkanaście minut. Jeżeli będziecie odpowiednio wcześnie, samochód można także zostawić bliżej, na nowo powstałym parkingu. Trasa dookoła pustyni jest w części wybetonowana, a częściowo szutro wa. Jest tu kilka miejsc, w których można odpocząć, są także punkty widokowe. Dla osób chcących po

czuć piaski pustyni na własnych nogach, zostały także wytyczone szlaki piesze.

Warto przed przyjazdem zapla nować sobie trasę, ponieważ jest tu wiele wariantów szlaków, nieko niecznie oznaczonych. Pamiętajcie, aby zabrać ze sobą zapas picia! War to wybrać się także na „drugą część Pustyni Błędowskiej”, czyli objechać poligon wojskowy. Tam znajduje się punkt widokowy na panoramę pustyni. Niestety obowiązuje zakaz fotografowania i filmowania, ale po drodze wiele razy będziecie mogli podziwiać meandrującą Białą Prze mszę oraz Centurię.

Bardzo polecam!

JAK JEŹDZIMY W POLSCE,

W NIEMCZECH I WE FRANCJI, CZYLI REMINISCENCJE Z WYJAZDU

I POBYTU W PARYŻU /CZ. 2/

Dokonuję porównania zachowań kierowców na polskich, niemieckich i francuskich drogach. W tym artykule będzie przede wszystkim o stolicy Francji, w której organizacja ruchu jest znacząco odmienna od tej, do jakiej przyzwyczajeni jesteśmy w Polsce, a zachowania kierowców mocno rozczarowują. Dokonam również podsumowania moich wrażeń i wskazówek.

Wdrodze do Paryża przeje

chaliśmy Polskę, Niemcy i francuskie autostrady (odsyłam do artykułu w poprzed nim numerze Magazynu „Plejady”).

We francuskim ruchu drogowym, poza aglomeracjami, jest general nie bardzo poprawnie. Na obwodni cach miast i w miastach jest gorzej. Szczególnie negatywne wrażenie pozostawia zachowanie kierują cych w Paryżu.

PARYŻ

Zwracam uwagę na wielość skrzyżowań, na których pierw

szeństwo nie jest uregulowane znakami, czyli tzw. równorzęd nych.

Szczególnym przypadkiem, o którym ostrzegani jesteśmy znakiem A‑5, jest podporządko wanie pojazdów jadących pra wym pasem ruchu wobec po jazdów wjeżdżających na drogę z prawej strony – taką praktykę organizacji ruchu stosuje się na wielopasowych obwodni cach miast – przy ograniczeniu prędkości do 50 km/h

Paryż to stan świadomości w ab solutnie pejoratywnym znaczeniu

tego określenia. Zarządzającym ruchem w stolicy Francji nie udało się połączenie mnogości skrzyżo wań równorzędnych z mnogością sygnalizacji świetlnych. Nie udało się, bo nie mogło się udać. Skrzy żowania z sygnalizacją świetlną sprzyjają rozwijaniu większych prędkości w cyklu „zielonym” i przyczyniają się do braku płyn ności ruchu, a skrzyżowania rów norzędne spowalniają ruch przy jednoczesnym sprzyjaniu jego płynności. Po co więc to łączyć tak gremialnie na sąsiednich uli cach? Wskazania sygnalizacji

świetlnej są niejednokrotnie lekceważone. Rowerzyści, ale także i motorowerzyści (skutery, być może także reje strowane jako motocykle) nie malże masowo lekceważą czer wone w sygnalizacji świetlnej. Masowo lekceważą je również piesi. Po co więc ta sygnalizacja na tzw. bocznych ulicach? To tylko deprecjonuje prawo. Nie pokuszo no się o migającą fazę sygnału zielonego dla pieszych, jakby zakładając, że i tak będą wcho dzić na stałym czerwonym. Wobec tego trudno się zorientować, kiedy faza zielona dobiega końca. Wielokrotnie zdarzyło mi się wejść na przejście dla pieszych na sy gnale zielonym, kiedy po zrobieniu przeze mnie dwóch, trzech kroków zapalił się sygnał czerwony – źle się z tym czułem, a idący obok mnie nie przejmowali się sytuacją, co odzwierciedlało się nieprzyspiesza niem przez nich kroku. Powtarzam: było mi z tym bardzo źle, ale cóż mogłem począć. Tysiące paryskich pieszych kompletnie się nie przej muje marszem na sygnale czer wonym. Generalnie nie wchodzą na jezdnię tylko wówczas, jeśli fizycznie się nie da z uwagi na jadą ce w najbliższej odległości pojazdy. Wobec powyższego kierow com jeżdżącym w Paryżu za lecam wzmożoną ostrożność i stosowanie ograniczonego zaufania przy poruszaniu się w fazie sygnału zielonego. Jeśli podczas przejeżdżania jednego przejścia dla pieszych nie napotka cie pieszych przechodzących na czerwonym, to stanie się tak na ko lejnym. Działa to niestety również odwrotnie. Pieszy wchodzący na sygnale zielonym musi się dobrze rozglądnąć, uważając przede wszystkim na jadących na sygnale czerwonym rowe rzystów. Oj, wydaje się, że roz puściła ich francuska policja. Nie zaobserwowałem ani jednej reakcji policjantów pomimo tego, że rowe rzyści jechali, jak chcieli na oczach

radiowozu policyjnego. A mają prawdziwe eldorado, biorąc pod uwagę bardzo rozbudowaną osobną infrastrukturę i nawet dopuszczenie rowerów na większości buspasów. W Amsterdamie – jednej ze „stolic” rowerowych (poza Kopenhagą) – byłem wprawdzie już kilka do brych lat temu, ale infrastruktura rowerowa była słabsza. W centrum stolicy Francji jest szeroka ulica De Rivoli, na której trzy pasy ruchu są przeznaczone dla rowerzystów (oraz innych użytkowników tzw. mi kromobilności), a tylko jeden dla samochodów. Świadczy to o doce nianiu komunikacji rowerowej przez władze Paryża, szkoda że doceniani rowerzyści nadużywają tego uprzy wilejowania. Łączniki oznakowane są tzw. sierżantami rowerowymi. Przy czym akurat to, sfotografowane przeze mnie, poprowadzenie tego oznakowania budzi mój sprzeciw. Od prawego krawężnika w lewo – to

rodzi u rowerzystów złe nawyki. O kierujących hulajnogami elek trycznymi wspomnę tylko tyle, że prawie ich nie ma, odkąd zlikwi dowano w Paryżu wypożyczalnie tego sprzętu. Wyobrażam sobie, jak się zachowywali w ruchu drogo wym, skoro w więk szości zostali z tego ruchu wyeliminowani (można oczywiście wykorzystywać elek tryczną hulajnogę własną, przy czym takich kierujących wi działem jedynie kilku, no może kilkunastu).

Generalnie ruch w Paryżu zawiódł mnie całkowicie, zarówno pod wzglę dem organizacji, jak i stosowania się do przepisów ruchu drogowego

Na potwierdzenie tej drugiej tezy opiszę jeszcze dwie sytuacje, które miały miejsce z moim udziałem. Pierwsza: wchodzę na przejście dla pieszych bez sygnalizacji świetlnej w momencie, w którym samochód osobowy znajdował się w znacznej odległości od przejścia. Ku mojemu zaskoczeniu kierowca przejechał obok mnie, jakby nigdy nic, gdy ja zatrzymałem się, widząc, co się dzieje. Czyżbyśmy byli obecnie lepsi od Francuzów, z których wzorów kiedyś korzystaliśmy? Po wprowadzeniu w Polsce lepszej ochrony prawnej pieszych nigdy nie dotknął mnie podobny przypa dek, a przecież – pozwolę sobie za żartować – na pewno nie wszyscy polscy kierowcy mnie znają. Druga sytuacja, której doświadczyłem: zwężenie jezdni, jezdnia zwęża się na lewym pasie, z którego kierowca zajeżdża mi – jadącemu prawym –drogę na zasadzie silniejszego; za moment przejeżdża przez skrzyżo wanie na sygnale czerwonym – i to nie w najbardziej początkowej jego fazie. Czyli przejeżdżanie na świe tle czerwonym zdarza się również kierującym samochodami…

O zasadzie suwaka należy w Paryżu całkowicie zapomnieć. Nie wiem, jak stanowią francuskie przepisy, wiem, że w praktyce zasa da nie działa.

Kolejne zaskoczenia.

W wewnątrzdzielnicowych układach komunikacyjnych (Paryż podzielony jest na 20 dzielnic) nie stosuje się znaku informującego o drodze z pierwszeństwem. Mimo że sąsiednia ulica jest podporząd kowana trójkątem podporządko wania albo znakiem STOP, na pro stopadłej do niej nie informuje się o pierwszeństwie. Nie przesądzam, że zawsze, ale na wielu skrzyżo waniach poza głównymi ciągami komunikacyjnymi tak jest. Musimy tam – podobnie jak kiedyś w Polsce – zajrzeć w wylot tworzącej skrzy żowanie ulicy, by sprawdzić, czy jest ona podporządkowana, czy też może będzie obowiązywała reguła

tzw. prawej ręki. To niewątpliwie wpływa na zwiększenie koncen tracji kierujących – szczególnie tych, którzy w danym miejscu są po raz pierwszy – oraz wymusza spowolnienie ruchu. Ma to w jakiejś mierze pozytywny wpływ na bez pieczeństwo, ale nieco odwraca uwagę od obserwacji całego skrzy żowania, a ruch na tych ulicach o lokalnym charakterze jest jednak olbrzymi.

Na tzw. minirondach nie stosuje się znaku „ruch okrężny”. Jest nato miast znak „ustąp pierwszeństwa” i albo znak objazdu wyspy z prawej strony, albo znak zakazu skrętu w lewo, co w mojej ocenie jest dziwaczne i problematyczne. Brak znaku ruchu okrężnego mógłby mieć sens, jednak wcale nie przy czynia się do jednolitości w uży waniu kierunkowskazów przez kierujących.

Najbardziej specyficzne jest skrzyżowanie pod Łukiem Triumfalnym znajdującym się na końcu centralnej ulicy Pa ryża, Champs Elysees. I tutaj nie dostrzegłem znaku ruchu okrężnego, ale niewątpliwie jeździmy wokół placu (aktu alnie obdarzonego imieniem Charlesa de Gaulle’a), wokół którego rozmieszczonych jest 12 wlotów (być może niektóre są jedynie zjazdem z placu). Wloty mają pierwszeństwo, ruch zorga nizowany jest generalnie na zasa dzie skrzyżowania równorzędne go. Używam zwrotów „generalnie” i „być może”, albowiem, żebym mógł się upewnić, że wszystkie ulice wokół placu De Gaulle’a dają możliwość wjazdu i zjazdu jed nocześnie oraz że na żadnym z wlotów nie ma znaku „ustąp pierwszeństwa”, musiałbym obejść dookoła cały plac, co sprawnie możliwe byłoby w godzinach po między trzecią a piątą nad ranem. Na pewno na wlocie, którym do tego skrzyżowania dojechałem, nie było znaku podporządkowa nia, nie było go również na wlo

cie sąsiednim. Więcej nie mogę stwierdzić z całą pewnością, al bowiem pochłonęła mnie „walka” o bezpieczny przejazd i wyjazd, a zjeżdżałem z placu – zgodnie ze wskazaniem nawigacji – szó stą odnogą. Minąwszy czwarty zjazd zbliżałem się już do prawej krawędzi placu, przygotowując się do jego opuszczenia, po czym przeciął tor mojego ruchu pojazd, który wyjeżdżał zjazdem wcze śniejszym, ale zamiast ustawić się za mną, skręcił przed przednim zderzakiem mojego Forestera. Organizacja ruchu na skrzyżo waniu przy Łuku Triumfalnym jest emanacją braku organi zacji. Założono, że kierujący mają sobie jakoś poradzić. Pikanterii dodaje fakt, że we wnątrz placu jest miejsce dla co najmniej sześciu jadących obok siebie pojazdów wielo śladowych. Można powiedzieć, że jest sześć niewyznaczonych pasów ruchu wokół tego niby ronda. Mimo że na placu de Gaulle’a kumuluje się wiele pojazdów, następuje ich ciągły dopływ z kolejnych wlotów Sytuację trochę ratują przejścia dla pieszych o ruchu kierowanym, znajdujące się w pewnej odległości przed niektórymi wlotami. Zielo ny sygnał dla pieszych na chwilę zmniejsza ilość pojazdów, których

kierujący zamierzają dojechać do skrzyżowania i wjechać nań. I tu powtórzę: wjeżdżający mają pierwszeństwo.

Wskazówka dla zamierza jących przejechać plac pod Łukiem Triumfalnym: nastawcie się na brak reguł. Należy obserwo wać zachowania wszystkich kie rujących i nadążać z odpowiednią reakcją hamulcem i pedałem przy spieszenia.

Ruch drogowy na francuskich autostradach jest godny naśla dowania, ruch w aglomeracjach i centrach miast budzi poważne za strzeżenia. Uczulam na to wybiera jących się do Francji samochodem.

Podsumowanie przydatnych wniosków » bezpieczeństwu ruchu zagrażają różnice prędkości; nieograni czona w Niemczech prędkość na autostradzie sprzyja powsta waniu tych różnic; także polska dopuszczalna prędkość 140 km/h, do tego często przekraczana, potęguje te niebezpieczne różnice prędkości, » płynniej i przyjemniej jedzie się drogami szybkiego ruchu

z prędkością około 120 km/h; jeśli na bardzo długim odcinku zbliżania się do poprzedzającego pojazdu dojedziemy w jego pobli że, rozważmy, czy warto zmieniać pas i wyprzedzać poprzedzające nas auto; jeśli jego kierowca prowadzi czytelnie, nie zaskaku jąc nas niezasygnalizowanymi zawczasu manewrami i jedzie z równą prędkością z zastosowa niem tempomatu, warto pojechać za nim z prędkością 115 km/h –zyskamy na mniejszym zużyciu paliwa, rzadszym hamowaniu i wbrew pozorom praktycznie nie stracimy na czasie dojazdu, » przepis o właściwym odstępie w Polsce nie działa, a doskona le funkcjonuje i w Niemczech, i we Francji; podobnie jest z przepisem o korytarzu życia – niemieccy kierowcy przy każdym znacznym spowolnieniu ruchu na autostra dzie przejeżdżają za linie krawę dziowe; w Polsce przeszkadza zapis o zbliżeniu się do krawędzi pasa zamiast do krawędzi drogi; przeszkadza również zapis o tym, że wskazany wymiar odstępu od poprzedzającego pojazdu nie dotyczy wyprzedzania,

» utrzymujmy właściwy odstęp od poprzedzającego pojazdu w każ dym przypadku – to podstawa bezpieczeństwa w ruchu auto stradowym,

» przystępujmy odpowiednio wcześnie do zmiany pasa ru chu, znacząco wcześniej przed zbliżeniem się do „doganianego” pojazdu; po wyprzedzeniu po wróćmy na uprzednio zajmowany pas ruchu dopiero po znaczącym oddaleniu się od pojazdu, który wyprzedziliśmy,

» na autostradach z trzema pasami ruchu w jednym kierunku reaguj my na potrzebę zmiany pasa przez kierowcę jadącego pasem pra wym; dobierzmy tak prędkość, aby płynnie (oczywiście po zasygnali zowaniu kierunkowskazem) prze nieść się na chwilę na skrajny pas lewy, umożliwiając tym samym

wjazd na pas środkowy jadącemu dotąd prawym pasem ruchu, » zasada suwaka aktualnie najlepiej działa w Polsce, w szczególności w Małopolsce; w Niemczech też działa, ale kierowcy często nie wy korzystują możliwości, a właściwie konieczności dojeżdżania do koń ca zanikającego pasa ruchu.

Optymistyczne zakończenie

Kiedy w latach 90. ubiegłego stulecia wracałem samochodem do kraju z Francji, Włoch czy na wet Grecji, odczuwałem smutek. Siermiężna, szara, zaniedbana Pol ska i pełen radości oraz komfortu Zachód. Tam autostrady (w Grecji były jeszcze w budowie, ale i tak jeździło się lepiej), u nas wąskie drogi dwukierunkowe o kiepskiej nawierzchni i pozostawiającym wiele do życzenia oznakowa niu. Tam wielki świat, w Polsce „Trzeci Świat”, szczególnie mo toryzacyjnie. Polonez wprawdzie jakoś dawał radę i wyglądał nieco lepiej niż użytkowany przez ko legę Wartburg (z silnikiem Golfa), ale kierowanie nim przy braku klimatyzacji to zdecydowanie nie to, czym dysponujemy obecnie. Wspomnę tylko, że Subaru Forester – auto, które w niczym nie odstaje od samochodów klasy super pre mium, dało w podróży komfort, spokój i poczucie bezpieczeństwa. Tempomat aktywny, kierownica, którą wystarczy kontrolować, bo sama wprowadza pojazd w za kręty, duży wyświetlacz z mapą z własnego telefonu – wszystko to sprawia, że nawet z najdłuższej podróży wracamy bez zmęczenia. Ale najważniejsze, że wraca się do Polski z przyjemnością. Autostrady i drogi ekspresowe dobrej jakości. Oznakowanie przyzwoite (czasem występuje przeznakowanie – ale to występuje również w krajach, do których aspirowaliśmy; dokucza ją też nadmiarowe ograniczenia prędkości). Stacje paliw na naj wyższym poziomie. Dorównują im jedynie stacje w Austrii, ale u nas

toaleta jest bezpłatna. I nie chodzi o te 50–70 eurocentów, ale o to, że nie trzeba ich szukać, ewentu alnie rozmieniać bądź wyciągać z karty płatniczej. We Francji drażniło mnie płacenie kartą przy zablokowaniu na jakiś czas okrą głych kwot, przy czym najbardziej utrudnione jest to, że na wielu

z francuskich stacji paliw najpierw trzeba udać się do wnętrza i „prze jeżdżając” kartą oświadczyć, za ile chcemy zatankować. Dopiero po tej czynności wracamy do dystry butora i tankujemy. Oczywiście nie wiemy, ile dokładnie paliwa aktu alnie zmieści się w baku, wobec czego deklarujemy np. 50 euro, co

powoduje, że nie tankujemy do peł na i częściej zmuszeni jesteśmy do odwiedzania stacji. Dróg szybkiego ruchu w naszym kraju coraz wię cej, Polacy coraz częściej uśmiech nięci, w sklepach jest wszystko, do tego w Polsce jest czysto. A Paryż pozostawił wrażenie brudu – nie tylko na ulicach. Hotel, bądź co bądź trzygwiazdkowy, pozostawiał wiele do życzenia. W naszym kraju miałby chyba jedną gwiazdkę. Reasumując, do Polski wraca się teraz bez odczucia smutku. Awansowaliśmy do czołówki kra jów Europy Zachodniej, z jednym wyjątkiem: kierowców. Najbardziej doskwiera ich ułańska fantazja, zagrażająca bezpośrednio bezpie czeństwu i powodująca, że wielu kierowców z Zachodu rezygnuje z jazdy samochodem w naszym kraju. Ciekawe, z jaką prędkością poruszali się kierowcy na odcinku autostrady A1 pomiędzy zjazdem na Ciechocinek a Łodzią, że wska zane było założyć tam odcinko wy pomiar prędkości na limicie 140 km/h? Teraz jedzie się na tych odcinkach przyjemniej, tym bar dziej, że kierowcy nie wykorzystują limitu. I odstępy stają się właściwe, nie występuje rozpychanie się, poganianie. Podobne uspokojenie dzięki zastosowaniu odcinkowe go pomiaru prędkości występuje na odcinku za Wrocławiem, w kie runku granicy, szkoda że nie na ca łym tym niebezpiecznym odcinku. Od wielu lat czynię starania –na antenach TV i radiowych, w in ternecie, w artykułach prasowych także dla Magazynu „Plejady”, na wykładach – aby zachowa nia kierujących w Polsce uległy powszechnej zmianie. Zmianie szybszej niż pokoleniowa, cywili zacyjna. Pomóżcie mi, Szanowni Czytelnicy, w tych staraniach. Stwórzmy modę na poprawną, współpracującą z innymi uczest nikami ruchu jazdę. Zrównajmy się jak najszybciej z Austriakami, Holendrami, Norwegami… Czechów i Paryżan już wyprzedziliśmy.

KRUCA BOMBA! WRACAMY DO

WRZECION

I

RUTYNY,

A WNIOSKÓW NASUWA SIĘ MNÓSTWO

Za nami, pozornie leniwy, ale wyjątkowo zapracowany czas oddechu od powszednich powinności. Podczas gdy jedni byczyli się pod lipą, przywołując tuwimowskie treści nacechowane pikanterią intymności, inni musieli dwoić się i troić, by udrażniać dwupasmówki, przeczesywać tataraki i metaforycznie gonić kormorany.

To nie był łatwy okres. Moż na odnieść wrażenie, że z każ dym rokiem stajemy się coraz bardziej odporni na przyswajanie informacji, stosowanie się do regu lacji i niepodatni na przeprowadza nie kalibracji. Przepisy BHP chronią nie tylko nas, lecz również najbliż sze otoczenie. Faktem jest ułańska fantazja buzująca we krwi potom ków Piastów, ale nie powinniśmy jej nadużywać. To, że ojciec i dziadek powozili kibitką do sąsiedniej wio ski po wikt i opierunek w czułych ramionach karczmarza, nie ozna cza, że my też mamy do tego prawo. Tym bardziej że teraz ten trakt jest dwupasmowy i obowiązują na nim limity prędkości nieosiągalne dla statków zaprzęgniętych w osiołki. Jasno określone kierunki jazdy nie są bezpodstawne. Warto mieć to z tyłu majestatu mecenasa, bowiem poruszanie się pod prąd wygene ruje w większości przypadków katastrofalne skutki. To przykłady, których nie da się ograniczyć do palców czterech kończyn. Niestety. Smutek wlewa się w serce po spolitego zjadacza znoju, gdy na tej samej ścieżce, choć już pośród właściwych koordynat, prawą stroną mknie dorożka z mizer nym oświetleniem i szybkością dwukółek mleczarzy. Gdy kapi tanowie 40 ‑tonowych zestawów muszą chyżo wytracać wskazania na cyferblacie, by nie zasiać apoka liptycznego spustoszenia, wiemy, że centrum zarządzania światem ma problem. Nie będąc pewnym

swego fachu lub rozkoszując się mililitrami soku z dinozaurów niespiesznie opuszczającymi za kamarki plastikowego zbiornika, przenieśmy swe aspiracje na szlaki krajowe, powiatowe i gminne. To samo tyczy się rowerów, skuterów na kartę motorowerową, hulajnóg i kombajnów. Bezdyskusyjnie i do odwołania. Tak nam dopomóż, Ja śnie Oświecony Książę Wojewodo.

By żyło się lżej

Święto Wojska Polskiego. Naj większa w powojennych dziejach kraju nadwiślańskiego parada przejechała przed rozbieganymi oczodołami najwyższych oficjeli partyjnych. Od prawa do lewa. Wtem i nazad. W błysku fleszy i reflektorów nowoczesnych ma szyn bojowych ściśle korelujących z wydarzeniami na krajowych odcinkach specjalnych, gdzie w wątpliwej glorii i chwale przez Styks przeprawiło się rekordowe 21 osób. Pięć razy więcej owieczek zasiliło szeregi łóżek na SOR‑ach (dane: Policja). Niepokojące i nur tujące. Ktoś z naprzeciwka jednak nie zjechał do rowu melioracyjne go projektowanego pod czujnym okiem XIX‑wiecznego Holendra. Inny nie spostrzegł się w porę, że dziki zwierz w białe paski wprost z Czarnego Lądu, wymalowany na masie bitumicznej, nie gwaran tuje bezwzględnego bezpieczeń stwa i pierwszeństwa. Słuchawki na uszach i telefon przyspawany do szponów nie poprawiają sytuacji.

Niech ziemia nam lekką będzie, ale nie za wcześnie. Jeszcze będzie czas, by odpoczywać. Naostrzmy słuch, wytężmy wzrok i wzmocnij my czujność. Niekoniecznie z bu telką wody ognistej w dłoni i ko nopnymi specjałami dodającymi skrzydeł. Pozostają w policyjnych statystykach, z łatwością dotrzemy do obolałych wieści, z których wy nika, że co czwarty topielec sięgnął wcześniej po gorejący w gardle wywar. Z jednej strony rozjaśnia umysł, ale nie uczyni z nas Otylii Jędrzejczak w olimpijskiej formie. Od początku czerwca do połowy sierpnia to 99 ofiar. Coś jednak drgnęło, bo to jednak o około 90 mniej rok do roku. Jest jeszcze nadzieja. Nie marnujmy tego spad kowego potencjału. I jeszcze dwie ciekawostki w tej kategorii pochodzące z pierwszej ręki, od naszych dzielnych służb mundurowych. Najwięcej wpraw nych zawodników na zawsze znika pod taflą spienionych fal jeziornych. Najmniej w wodach morskich, ale może to kwestia temperatury i zasolenia. Nie każdy lubi 13‑stopniowy wrzątek w sercu sezonu urlopowego nieopodal Wol nego Miasta Gdańska. Tym bardziej że szok termiczny może przyspie szyć trawienie gofra z bitą śmietaną i mrożonej zapiekanki. Szkoda by łoby lekką ręką puścić przez jelito cienkie kawałek celulozy z podo bizną Władysława II Jagiełły. Druga z odkrywczych informa cji dotyka wieku. To nie młodość,

a doświadczenie i niespożyte porcje werwy przemawiają przez nieszczęśników. Ponad połowa tej niechlubnej grupy liczy sobie od pięćdziesięciu wiosen wzwyż. Współzawodnictwo? Niezdrowa rywalizacja? Przecena własnego zestawu cech mistrzowskich? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Aż ci śnie się na usta pieśń wieszcza: Jak Bramin w święte fale Gangesu, rzucam się w fale Świtezi,

Duch mój wybiega z własnego kresu, niech go ta głąb użelezi… (...) Zlewam się w jedno z płynnym żywiołem, znika mi własna granica. (…)

Kardynalnych występków końca nie zaznasz. Spokoju też nie

Statystyki powinny działać na wyobraźnię, ale z niewia domych przyczyn tak się nie dzieje. Dopiero nieszczę śliwe, bezpośrednie zastosowanie terapii szokowej przynosi efekt. Zazwyczaj okupiony wieloletnią traumą najbliższych, nieprzygotowanych na dyna miczne zajście. Kto o zdrowych zmysłach może przewidzieć, że dwie osoby przekraczające nominalną nośność hulajnogi o 50 kilogramów i prędkość o 30 km/h mogą wygenero wać jakiekolwiek zagroże nie w przestrzeni publicz nej? Zagadka nielogiczna. Przecież opatrzność czuwa. Brak kasku? Płat czołowy, potylica po tysiąckroć przewyż szają wytrzymałość kevlaru. Ba! Nanorurki węglowe i CrCoNi to przy nich Wiluś próbujący zastawić sidła na Pędziwiatra. By zobaczyć efekty, warto się wybrać w charakterze wolontariusza do domu opieki paliatywnej. Wbrew pozorom, pensjonariuszami są nie tylko osoby będące obciążeniem dla wiecznie przeciążonego funduszu emerytalnego. „Oczy szeroko za mknięte” Anny Wyszkoni przeno szą nas w inny wymiar interpretacji.

Każda zabawa ma swe granice. Warto stawiać bariery Zerwanie ze smyczy niesie za sobą rozmaity szereg następstw. Zależny od dyżurującego rabina. Niech losowy urwipołeć rzuci ka mień, jeśli tego nie uczynił przezeń swój byt ziemski. Każda istota hu manoidalna ma w biografii osobistej występki przeróżne. W większości policzalnych przypadków zakoń czone delikatnym obiciem. W końcu wciąż trwamy jako potomkowie dumnych reprezentantów plejstoce nu. Niemniej czasem chyba cechy i instynkty praprzodków przechyla ją szalę. Na pierwszy plan wybija się pacholęcy zmysł poznawczy finali zowany naturalną selekcją.

Potrzebujemy żelaznej ręki obfi tującej w srogie kary. Ciele sne były

by dla wielu przyjemnością, zatem zapewne świnkowe ‑skarbonkowe mogą przynieść jakikolwiek efekt. Taki, który pozwoli naszemu ga tunkowi się rozwijać i ograniczyć balastowanie Narodowego Fundu szu Zdrowia. By kolejna prze rwa od przydomowych sporów politycznych, nie snasek wokół społecznej obyczajowości i akcepta cji międzyludzkiej odmienności serwowała nam zdro wotny i psy chiczny dobrobyt.

Wakacje to dobry czas na wypo czynek, odkrywanie ciekawych miejsc, zdobywanie nowych umiejętności, realizację pasji czy wyjazdy z rodziną i przyjaciółmi.

To wyjątkowy okres, w którym możemy cieszyć się wolnością od codziennych obo wiązków i złapać dystans do spraw, które czasem nas przytłaczają.

Sprzyjają temu podróże autami spod znaku Plejad, które dają duże możliwości

outdoorowych aktywności. Uniwersalny charakter Subaru daje ich właścicielom komfort – mogą podróżować na swoich warunkach, bez ograniczeń.

Naszych fanów nie trzeba było na mawiać, aby podzielili się z nami swoimi wspomnieniami z wakacji. Zaprosiliśmy ich do udziału w konkursie fotograficznym „Podróże z Subaru. Pocztówka z waka cji 2025”, który cyklicznie organizujemy na naszym fanpage’u.

Paulina
Bębenek

Otrzymaliśmy wiele malowniczych fotografii z wyjazdów, dzięki którym mogliśmy poznać ciekawe historie i zobaczyć nowe miejsca z perspektywy społeczności Subaru. Dziękujemy wszystkim uczestnikom za udział w zabawie. Jednocześnie już teraz zapraszamy naszych fanów do udziału w kolejnych konkursach. Zachęcamy także czytelników Magazynu „Plejady” do regularnych odwiedzin naszego profilu facebook.com/SubaruPolska i udziału w następnych projektach.

MAGAZYN MIŁOŚNIKÓW SUBARU

Redakcja / Wydawca / Reklama: Subaru Import Polska sp. z o.o. ul. Josepha Conrada 51 31–357 Kraków tel. 12 687 43 00 redakcja@plejady.subaru.pl

Redaktor naczelny: Paweł Latała pawel.latala@subaru polska.pl

Redakcja: Marta Sawastynowicz marta.sawastynowicz@subaru polska.pl

Opracowanie graficzne / korekta / skład / druk: mediagrafika www.mediagrafika.pl

fot. Tomasz Kisielewski

fot. Krzysztof Wojniak

Pozostałe zdjęcia: archiwum Subaru, Subaru Corporation/Fuji Heavy Industries, Subaru Tecnica International, Szkoła Jazdy Subaru, iStock, Shutterstock, Adobe Stock, Unsplash

MAGAZYN PLEJADY jest czasopismem dla miłośników i właścicieli pojazdów Subaru. Redakcja zastrzega sobie prawo do edycji tekstów oraz zmiany treści artykułów. Redakcja zastrzega sobie prawo do podejmowania decyzji odnośnie do publikacji artykułów i zdjęć, odmowy publikacji i czasu publikacji. Redakcja nie odpowiada za treść reklam i ogłoszeń. Przedruki i wykorzystywanie w jakiejkolwiek innej formie bez pisemnej zgody Wydawcy – zabronione.

Jakub Wencek

plejady.subaru.pl

facebook.com/SubaruPolska

ISSN 1897–1989

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.